Krzysztof Pusz lubił mówić o sobie, że przez ludzi biznesu jest postrzegany jako ktoś, kto „otwiera drzwi”. Niedawno stał się podejrzanym o popełnienie przestępstwa przeciwko środowisku. Ten działacz opozycyjny, dobry znajomy Lecha Wałęsy, szef jego gabinetu na początku prezydentury, przez kilka lat wicewojewoda pomorski, nie chce być inicjałem, woli pełne nazwisko. Zarzuty prokuratorskie uważa za błahe: wbrew pozwoleniu magazynował większe ilości odpadów w miejscach do tego nieprzeznaczonych, w nieszczelnych opakowaniach. Chodzi o ogromną ilość ziemi z Ukrainy skażonej różnymi groźnymi substancjami.
Od 2007 r. Pusz był prezesem firmy Port Service w Gdańsku. Dysponuje ona jedną z dwóch największych w Polsce instalacji, które służą do spalania odpadów niebezpiecznych (druga jest w Dąbrowie Górniczej). Port Service zajmuje się też unieszkodliwianiem zanieczyszczeń ropopochodnych, likwidacją rozlewów awaryjnych w akwenach portowych, uzdatnianiem zanieczyszczonych gruntów i osadów.
Pusz jest dumny z biznesowych osiągnięć w Port Service. – W ciągu 5 lat wyprowadziłem tę firmę na prostą – wylicza. – Już w 2008 r. miałem zyski. Spłaciłem 5 mln zł bieżącego długu i kredyt 14 mln zł, prywatne pożyczki udzielone firmie przez jej właścicieli. Ostatnie spłaty były w styczniu 2012 r. Gdy odchodziłem, zostawiłem 6 mln zł na koncie.
Do rozstania doszło w lipcu 2012. Podkreśla: na własną prośbę. Powód – niezgoda na sposób podziału zysków. Firma jest własnością kapitału niemieckiego.