Wystarczyło krótkie polecenie wydane Gazpromowi, by zabrał się za sprawę budowy gazociągu Jamał II przez Polskę. Premier Tusk i jego ministrowie byli zaskoczeni, bo nikt ich nie uprzedził. W efekcie powstał chaos informacyjny. Każdy prezentował inne zdanie: minister skarbu był sceptyczny i wyjaśniał, że nie potrzebujemy więcej rosyjskiego gazu, a gazociągi budujemy sami; szef MSZ, że propozycja jest ciekawa, ale on się na rurach nie zna; zaś wicepremier i minister gospodarki, że to bardzo korzystny dla Polski projekt.
Wśród rzeszy zaskoczonych był też Mirosław Dobrut, prezes EuRoPol Gazu, polsko-rosyjskiej spółki, do której należy polski odcinek gazociągu Jamał I i która miałaby budować Jamał II. EuRoPol Gaz jest własnością Gazpromu i PGNiG, polski prezes jest tu jednocześnie ambasadorem ministra skarbu. To prezes Dobrut poleciał do Petersburga, gdzie wraz z szefem Gazpromu uroczyście podpisali list intencyjny w sprawie budowy Jamału II. I to było zaskoczeniem, choć według naszych informacji wiadomość o planowanym porozumieniu trafiła do resortu skarbu jeszcze w marcu. Potem zaczęło się tłumaczenie, że list intencyjny nic nie znaczy, że to tak drobna sprawa, że nawet minister skarbu nie musi być o niej informowany. Nawet rada nadzorcza EuRoPol Gazu, w której zasiada prezes PGNiG, o niczym nie wiedziała. W ślad za prezesem Dobrutem ruszył więc do Petersburga wicepremier Piechociński, by dowiedzieć się, o co właściwie chodzi.
Tymczasem chodzi o politykę. Rosjanie wrócili do pomysłu gazowej „pieremyczki”, czyli łącznika, który poprowadzony od granicy polsko-białoruskiej przez wschodnią Polskę trafi na Słowację, co pozwoliłoby ominąć Ukrainę, z którą mają wciąż kłopoty.