Rynek

Euro we mgle

Rozmowa z globalnym ekonomistą banku UniCredit

„Nie można dalej trwać w unii walutowej, jeśli w jej granicach nie będzie swobodnego przepływu kapitału.” „Nie można dalej trwać w unii walutowej, jeśli w jej granicach nie będzie swobodnego przepływu kapitału.” Martin Barraud/OJO Images RF/Getty Images / FPM
Erik Nielsen przewiduje, że strefa euro wyjdzie z recesji w połowie roku.
Erik F. Nielsen, absolwent ekonomii na Uniwersytecie Kopenhaskim, był głównym ekonomistą w europejskim oddziale Goldman Sachs.materiały prasowe Erik F. Nielsen, absolwent ekonomii na Uniwersytecie Kopenhaskim, był głównym ekonomistą w europejskim oddziale Goldman Sachs.

Wawrzyniec Smoczyński: – Co robi globalny ekonomista?
Erik Nielsen: – Obserwuje gospodarki różnych państw i doradza klientom, gdzie i w co warto lokować pieniądze. Razem z zespołem analityków przygotowujemy też prognozy wzrostu dla poszczególnych krajów.

I co pan wróży strefie euro? Ostatnie dane o koniunkturze wskazują, że recesja potrwa dłużej, niż przewidywano.
Nasza prognoza się nie zmieniła – nadal zakładamy, że Europa wyjdzie z recesji w drugim lub trzecim kwartale, czyli bliżej połowy tego roku. Tak mówią wskaźniki, ale należy pamiętać, że ich zmienność jest obecnie bardzo wysoka. Świat jest wciąż w szoku po kryzysie finansowym, kraje cierpią z powodu zacieśnienia polityki fiskalnej na niespotykaną skalę, do tego mamy ogromną ilość wydrukowanego pieniądza, który nie dotarł jeszcze do realnej gospodarki. Zmiennych jest tyle, że byłoby lekkomyślnością przywiązywać się do prognoz wykraczających poza najbliższy kwartał. Bycie ekonomistą przypomina dziś latanie we mgle, na samych instrumentach.

Sprawa Cypru pokazała, że we mgle poruszają się także politycy. Czy niepewność co do bezpieczeństwa cypryjskich depozytów wyrządziła trwałą szkodę wiarygodności strefy euro?
Sposób, w jaki ratowano Cypr, będzie miał poważne konsekwencje dla tego kraju, ale nie sądzę, by zaważył na przyszłości całej unii walutowej. Gdy wrócimy do tego za rok, ta sprawa będzie przypisem w historii ratowania strefy euro. Jedyny aspekt, który mnie niepokoi, to wywiad, jakiego udzielił pod koniec marca szef Eurogrupy i minister finansów Holandii Jeroen Dijsselbloem. Dał do zrozumienia, że przypadek Cypru może stać się wzorem, matrycą, według której strefa będzie w przyszłości rozwiązywać kryzysy bankowe, czyli że należy spodziewać się „strzyżenia” właścicieli depozytów. Od tamtego czasu wielu czołowych polityków temu zaprzeczyło, ale obawy pozostały.

A może to zapowiedź nowego podejścia polityków do banków?
To był przede wszystkim przypadek fatalnej komunikacji ze strony kogoś, kto nie ma doświadczenia na europejskiej scenie politycznej. Wypowiedź Dijsselbloema była niefortunna i padła w niewłaściwym momencie. On próbował powiedzieć, że rządy nie będą dalej lekką ręką ratować banków za pieniądze podatników, a ich akcjonariusze muszą się z tym pogodzić. Akurat to stwierdzenie nikogo nie zaskoczyło, w sektorze bankowym wszyscy to już wiedzą.

Niepokojące było podanie Cypru za wzór przyszłych akcji ratunkowych. Dijsselbloem nie wspomniał słowem o specyfice tego kraju: o tym, że sektor bankowy na Cyprze był siedmiokrotnie większy od gospodarki, ani o tym, że podstawą finansowania banków były duże depozyty z zagranicy, będące de facto inwestycjami. W takiej sytuacji właściciele depozytów są tak naprawdę wierzycielami, a nie zwykłymi klientami banków, i musieli ponieść część strat.

Sam Dijsselbloem sześć tygodni wcześniej znacjonalizował w Holandii bank SNS. Państwo pokryło straty wszystkich depozytariuszy, a w holenderskiej debacie ani razu nie padło pytanie, czy właściciele dużych depozytów, nie mówiąc już o inwestorach, powinni ponieść stratę. Chyba nie zmienił zdania w sześć tygodni? Istota rzeczy polega na tym, że każdy przypadek jest inny – każdy kraj, każdy bank wymaga innego podejścia.

 

A co musi się stać, by strefa euro wyszła z kryzysu?
Przede wszystkim potrzeba czasu, by zadziałały trzy elementy strategii naprawczej. Pierwszym była interwencja Europejskiego Banku Centralnego – jesienią ubiegłego roku prezes EBC Mario Draghi ogłosił, że jest gotów skupować obligacje państw dotkniętych kryzysem, by ratować je przed rosnącymi kosztami obsługi długów. To uspokoiło inwestorów, a politykom dało przestrzeń do działania. Drugi element to reformy strukturalne – kraje Południa przeforsowały pakiety cięć budżetowych i reform strukturalnych, które pomogą im odbudować konkurencyjność. Wreszcie trzeci element to przebudowa samej strefy euro – unia bankowa nie jest kompletna ani doskonała, ale jak na Europę tempo zmian jest oszałamiające. Te reformy też przyniosą efekt.

Wierzy pan, że kraje Południa będą konkurencyjne?
Weźmy Włochy. Trzy reformy Mario Montiego – restrukturyzacja rynku pracy, ograniczenia monopoli i cięcia w biurokracji – podniosą PKB kraju o 0,4 pkt proc. rocznie. Nie od zaraz, ale do 2020 r. efekt tych reform będzie odczuwalny.

Na razie Włochy nie mają rządu.
To prawda, ale Monti zostawił kraj we względnie dobrej kondycji – deficyt budżetowy został ostro zredukowany, dzięki czemu Włochy notują w tym roku największy roczny spadek emisji nowego długu spośród krajów OECD. Reformy strukturalne przyniosą wzrost w przyszłym roku. Jeśli tylko nowy rząd lub parlament nie cofną tych zmian, Włosi nie muszą nic robić przez rok, nawet dwa lata. W krajach takich, jak Grecja czy Hiszpania, gdzie presja rynków była większa, a reformy głębsze, efekty będą też proporcjonalnie większe.

Czy Hiszpania będzie w stanie kiedykolwiek rywalizować z Niemcami?
Nie wszyscy w Europie muszą być Niemcami – nie ma potrzeby, by każdy kraj utrzymywał 5 proc. nadwyżki na rachunku obrotów bieżących. Rachunek obrotów bieżących (bilans handlu zagranicznego i transferów finansowych) to wskaźnik, którego znaczenia wcześniej nie docenialiśmy. Przed kryzysem kraje Południa wyhodowały deficyty, ale teraz równoważą swoje rachunki obrotów bieżących. Hiszpania będzie musiała mieć nawet niewielką nadwyżkę, by móc obsłużyć swój dług publiczny.

Ale nadwyżka Niemiec nadal jest źródłem europejskiej nierównowagi. Jak Niemcy mogą ją zredukować?
Najpierw zapytajmy, jak likwiduje się deficyt na rachunku obrotów bieżących. Trzeba zacieśnić politykę fiskalną, czyli ograniczyć konsumpcję publiczną i wywołać w ten sposób recesję. Sektor prywatny się dostosuje, podniesie wydajność i gospodarka zacznie znowu eksportować. To właśnie dzieje się dziś na południu Europy. By ograniczyć nadwyżkę, Niemcy musieliby zrobić na odwrót: rozluźnić politykę fiskalną, czyli dopuścić większy deficyt, zwiększyć wydatki publiczne, a najlepiej jeszcze mniej pracować.

To mało prawdopodobne.
Ktoś zapytał niemieckiego ministra finansów, czy niemieckie firmy nie mogłyby być mniej konkurencyjne. Wolfgang Schäuble odparł, że przypomina mu się mecz, kiedy Bayern Monachium przegrywał z Olympique Lyon. „Marzyłem wtedy, by nam trochę odpuścili” – powiedział minister. Prawda jest taka, że nie ma łatwego sposobu na obniżenie nadwyżki. Nadwyżka Niemiec nieco spadła, tymczasem holenderska uległa podwojeniu do prawie 10 proc. PKB, częściowo wskutek oszczędności budżetowych w tym kraju. To owoc polityki rządu w jednym kraju strefy euro, która komplikuje proces dostosowawczy w innych.

 

Przejdźmy do reform strefy euro. Unia bankowa to na razie tylko wspólny nadzór. Dlaczego sądzi pan, że to taka duża zmiana?
Bo uwolni kapitał zamrożony w bankach. Weźmy przykład naszej grupy bankowej – UniCredit działa w wielu krajach, m.in. w Niemczech i Austrii. W obu państwach tamtejsze nadzory mówią naszym bankom, ile obligacji rządu Włoch mogą kupić, choć niemieckie i austriackie spółki są własnością włoskiego banku. To oznacza, że mamy kontrolę przepływu kapitału, i to nie w strefie euro, tylko w ramach jednej grupy bankowej. Jak łatwo się domyślić, w Niemczech i Austrii mamy nadwyżkę oszczędności, a we Włoszech deficyt. Zamiast ulokować kapitał w obligacjach włoskiego rządu, deponujemy go w EBC.

Zresztą nie chodzi tylko o rządy, spójrzmy na firmy. W Alpach nasz bank ma dwóch klientów – dwa hotele oddalone od siebie o mniej niż 100 km, jeden po włoskiej, drugi po austriackiej stronie granicy. Znamy obie firmy od pokoleń i według wszelkich analiz zdolności kredytowej są w takiej samej kondycji, działają na tym samym rynku, zabiegają o tych samych klientów. Mimo to włoski hotel płaci nam za udzielone kredyty o 300 pkt bazowych więcej niż ten po austriackiej stronie granicy.

Potrzebujemy w Unii jednolitego rynku kapitałowego – takiego samego, jaki mamy dla dóbr i częściowo dla usług. Sektor prywatny potrafi bardziej skutecznie alokować kapitał niż państwo. Nie ma poważnych analiz, z których wynika, że swobodny przepływ kapitału szkodzi gospodarce, co nie znaczy, że nie należy tego przepływu regulować. Nie można dalej trwać w unii walutowej, jeśli w jej granicach nie będzie swobodnego przepływu kapitału.

Sytuacja w krajach Południa wydaje się chwilowo opanowana, teraz mnożą się obawy o Francję. Są powody do niepokoju?
Nie, Francja nie będzie kolejnym źródłem kryzysu. Nie ma żadnego ze strukturalnych typów nierównowagi, które wpędziły w tarapaty Grecję, Hiszpanię czy Włochy – ani na rachunku obrotów bieżących, ani w budżecie, ani na rynku nieruchomości. Inwestorzy snują czarne scenariusze, bo nie podobają im się rozwiązania polityczne, które forsuje ekipa François Hollande’a. Mnie one też się nie podobają, ale to nie powód, by widzieć we Francji źródło następnego kryzysu.

Problem Francji leży gdzie indziej. Wystarczy spojrzeć na rachunek obrotów bieżących z ostatnich 30 lat – solidna nadwyżka zamieniła się w mały, na razie 2-proc. deficyt. To znak, że na przestrzeni lat doszło do erozji konkurencyjności francuskich firm, a to proces, którego nie odwróci się w kilka lat. To przypadek Włoch, tylko w mniej zaawansowanym stadium, albo Hiszpanii, gdzie wzrost gospodarczy podtrzymywało budownictwo, napędzane przez rozdęty rynek nieruchomości.

Kraje takie jak Niemcy, Szwajcaria czy Holandia potrafiły dopasować się do globalizacji – Francji, Włochom czy Hiszpanii to się nie udało. Muszą skonfrontować się z tym problemem. W przypadku Francji chodzi przede wszystkim o czas wolny od pracy, jaki przyznali sobie jej obywatele – tydzień pracy jest krótki, wiek przejścia na emeryturę niski. Francja wróci na prostą, jeśli tylko Francuzi zaczną pracować więcej i dłużej.

Jak ocenia pan politykę fiskalną polskiego rządu?
Oglądana z Londynu Polska wyróżnia się jako najlepiej zarządzana gospodarka w Europie Środkowej.

Mimo wyników odstających na plus od reszty nadal jest uważana za część regionu?
To niesprawiedliwość, ale trudno ją zmienić. W Europie jest i tak lepiej niż w Ameryce – tam wiele banków wciąż postrzega Polskę jako część rynków wschodzących, co według mnie jest chore. W naszym banku patrzymy na nią tak samo jak na Szwecję, Danię czy Wielką Brytanię – jako na kraj należący do Unii, ale z własną walutą. W sensie stabilności wewnętrznej, zarządzania gospodarką czy przyjazności dla biznesu Polska radzi sobie świetnie. Węgry są jej dokładnym przeciwieństwem.

 

Erik F. Nielsen, absolwent ekonomii na Uniwersytecie Kopenhaskim, był głównym ekonomistą w europejskim oddziale Goldman Sachs. Pracował także w Międzynarodowym Funduszu Walutowym i w Banku Światowym – w obu instytucjach zajmował się Europą Środkowo-Wschodnią.

Polityka 16.2013 (2904) z dnia 16.04.2013; Rynek; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Euro we mgle"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną