Joanna Cieśla: – Na Zachodzie ludzie coraz powszechniej odchodzą od konsumpcjonizmu, hamują z kupowaniem. Dostrzegła pani coś podobnego w Polsce?
Dominika Maison: – W niewielkim stopniu. Polacy częściej niż kiedyś rezygnują na przykład z kupna telewizora, ale to chyba przede wszystkim manifestacja niechęci do medium, którym jest telewizja. Ktoś, kto nie ma odbiornika TV, jednocześnie kupuje sobie komputer za 10 tys. zł. Są ludzie, którzy jadą na miesiąc do Indii medytować, by oderwać się od pogoni za dobrami materialnymi – jednak, żeby to zrobić, muszą najpierw zarobić na bilet i na to, żeby przez miesiąc móc nie pracować. Kontestują więc konsumpcję najczęściej ci, którzy już trochę mają.
Choć rośnie też grupa osób, którym na co dzień towarzyszy refleksja nad tym, co jest im rzeczywiście potrzebne. Wiązałabym to z dojrzałością, przewartościowaniem, dostrzeżeniem, że wielkość majątku nie przekłada się na jakość życia.
Uwierzyliśmy w końcu w powtarzaną z upodobaniem przez nas samych prawdę, że pieniądze szczęścia nie dają?
Jeśli pyta pani o całe społeczeństwo, to nie. Mówiłam o pewnej niszy, którą można zaobserwować w dużych miastach, ale która jest na tyle mała, że w badaniach trudno ją uchwycić. Nie umiałabym też powiedzieć, czy ta grupa będzie rosła. Zawsze byli ludzie, którzy w jakiś sposób kontestowali, wybierali mniej. Przez potoczne rozmowy większości Polaków ciągle jednak przebija się wiara w zależność: „gdybym miał pieniądze, to moje kłopoty by się skończyły”.
To jaką funkcję ma powiedzenie „Pieniądze szczęścia nie dają”? Zaklęcia?
Tak. Może jest w tym trochę zawiści – próby symbolicznego wyrównania szans. Na podobnej emocji wyrosły wszystkie pisma plotkarskie: taka gwiazda, a mąż ją zdradził, bogaty, a zachorował na raka.