Nawet jeśli uwzględnimy jeszcze 34,4 mln euro, które w lutym tego roku Bruksela odebrała nam za nieprawidłowości w przyznawaniu rent dla rolników. Można też, jak niektórzy politycy Platformy, uważać, że Bruksela na gwałt szuka sposobów zasypania dziury w unijnym budżecie i dlatego nałożyła 230 mln euro kar na 14 krajów członkowskich za złe gospodarowanie pieniędzmi przeznaczonymi na wsparcie gospodarstw niskotowarowych. I pocieszać się, że mała Grecja zapłaci jeszcze więcej, bo 107,6 mln euro. Można rozgłaszać, że Europejski Trybunał Sprawiedliwości, do którego się odwołamy, na pewno nam tę karę obniży. Bo tego, że błędy były, zakwestionować się jednak nie da.
Albo można jeszcze inaczej. Na przykład zajrzeć do przepisów Wspólnej Polityki Rolnej i przeczytać, w jakim celu Unia z takim uporem wciąż przeznacza prawie 40 proc. budżetu na wsparcie dla rolnictwa. I zapytać, czy Polska, będąc największym beneficjentem tych olbrzymich pieniędzy, cele te realizuje? Jakie korzyści odnosi z nich nasze rolnictwo? Rząd PO-PSL takich pytań sobie nie zadaje, podobnie zresztą jak poprzednicy. Dlatego kara, jaką nałożyła na nas Komisja Europejska, nie jest wprawdzie pierwszą, ale może nie być też ostatnią. Ani najwyższą.
Błędem kolejnych, od 2004 r., ministrów rolnictwa (zarówno z SLD, jak i PiS, a obecnie PSL) przy rozdzielaniu wsparcia dla małych gospodarstw było nie tylko lekceważenie unijnych procedur. Żądane przez Brukselę kilkuletnie biznesplany – jakich nie wymagały polskie władze od polskich rolników starających się o 1250 euro rocznie – nie były tylko przejawem rozdętej biurokracji. Miały z grupy starających się o wsparcie niedochodowych gospodarstw wyłonić te, którym umożliwi ono trwałe osiąganie rentowności.