Rynek

Premierowi wolno więcej?

Tusk pod lupą KNF. Powinien ponieść karę?

Premier Donald Tusk podczas drugiego expose. Premier Donald Tusk podczas drugiego expose. Tadeusz Późniak / Polityka
Ręce mi opadają, kiedy słucham człowieka, który kiedyś uznawał się za liberała i zwolennika wolnego rynku, a dziś wypowiada poglądy na temat rynku kapitałowego w stylu Hilarego Minca. A co tam przepisy, liczy się polityczna wola!

Premier Tusk publicznie ujawnił informację o zdymisjonowaniu przez radę nadzorczą PGNiG prezes Grażyny Piotrowskiej-Oliwy i wiceprezesa Radosława Dudzińskiego, zanim spółka poinformowała o tym w oficjalnym komunikacie. Komisja Nadzoru Finansowego wszczęła w związku z tym postępowanie w sprawie ujawnienia poufnych informacji dotyczącej spółki notowanej na rynku publicznym. Grozi za to kara więzienia i wysoka grzywna. Dlaczego?

Bo taka informacja ma wpływ na inwestorów, którzy oceniając szanse spółki mogą akcje kupować lub sprzedawać. Nieautoryzowana informacja wprowadza zamieszanie, które przekłada się na kurs akcji. Nawet na krótkotrwałym wahaniu ktoś może zarobić, a ktoś inny stracić. Dlatego obowiązuje zasada, że wszyscy akcjonariusze dowiadują się o najważniejszych sprawach dotyczących spółki z oficjalnych giełdowych komunikatów, a nie konferencji prasowych premiera. Podobnie jest z tzw. inisder trading czyli wykorzystywaniem informacji poufnych.

Kilka lat temu KNF ukarała dwóch doradców inwestycyjnych i maklera, którzy przed ogłoszeniem zdobyli wyniki finansowe PGNiG i wykorzystali je handlując akcjami spółki. Nieźle przy tym zarobili.

Prezes jak zderzak
Tusk sprawę bagatelizuje: ale o co chodzi!? On tylko powtórzył to, o czym wcześniej pisały media. Więc niech KNF lepiej pogoni żurnalistów i zainteresuje się, jak informacje wypłynęły do mediów. A poza tym – uważa premier – te przepisy o poufnych informacjach są jakieś nieżyciowe i może lepiej je zmienić. W dzisiejszych czasach zanim się pomyśli już informacja o tym płynie w świat. A tu jakieś dziwaczne przepisy, że musi być oficjalny komunikat spółki, żeby sprawa stała się jawna.

Ręce mi opadają, kiedy słucham człowieka, który kiedyś uznawał się za liberała i zwolennika wolnego rynku, a dziś wypowiada poglądy na temat rynku kapitałowego w stylu Hilarego Minca. A co tam przepisy, liczy się polityczna wola!

O tym, że Grażyna Piotrowska-Oliwa straci stanowisko nie zadecydowała rada nadzorcza spółki. To była decyzja premiera, który wyraźnie powiedział, że pani prezes musi zostać ukarana dymisją. Polecenie otrzymał nowy minister skarbu i miał je przekazać radzie nadzorczej do wykonania. Kiedy coś wspomniał o przeprowadzeniu audytu w PGNiG został przywołany do porządku. Dymisja, ale już! Nie ma znaczenia, że kolejna zmiana na stanowisku prezesa zaledwie po roku i to w trakcie reorganizacji spółki za którą Piotrowska-Oliwa była chwalona. To nic, że trwa poszukiwanie gazu łupkowego, inwestycje w toku, że pani prezes udało się osiągnąć sukces w negocjacjach z Gazpromem. Że taka zmiana może mieć negatywny wpływ na sytuację PGNiG. Prezes spółki kontrolowanej przez Skarb Państwa jest jak zderzak, który w każdej chwili można wymienić. Tak jak wymieniony został prezes PGE Tomasz Zadroga, bo był kojarzony z Grzegorzem Schetyną, a Schetyna akurat popadł w niełaskę.

Za co posadę straciła Piotrowska-Oliwa? A no właśnie – tu robi się problem. W praktyce za bezradną minę premiera, którą zobaczyła cała Polska na ekranach telewizorów kiedy pytany o memorandum w sprawie gazociągu mówił „ale ja o niczym nie wiem”. Z kodeksowego punktu widzenia Piotrowska-Oliwa nie miała obowiązku informowania o sprawach dotyczących PGNiG czy EuRoPol Gazu ministra skarbu ani premiera. Mało tego - niektórzy prawnicy są zdania, że takie informowanie byłoby także złamaniem zasad poufności w spółkach publicznych. Bo PGNiG nie jest przedsiębiorstwem państwowym, ale spółką, która poza Skarbem Państwa ma wielu prywatnych akcjonariuszy.

Są jeszcze sądy?
Jeśli premier uważa, że PGNiG to strategiczna spółka decydująca o losach państwa, to można ją zrenacjonalizować i zrobić firmę państwową jak Gaz System. Ale nie. My chcemy mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko. Potrzebne są pieniądze z prywatyzacji przy zachowaniu firmy w państwowych rękach. Stad ta epidemia spółek giełdowych niby prywatnych, a w rzeczywistości państwowych.

Prawo wymaga jednak, by wszyscy akcjonariusze spółki publicznej mieli jednakowy dostęp do informacji. Ale to już zupełna fantazja. Nikt nawet nie wspomina, że polityczne narzucanie zarządów, rad nadzorczych takim giełdowym spółkom jak PGNiG, Orlen, Lotos, PGE, a potem ręczne kierowanie nimi przez ministra skarbu jest złamaniem zasad kodeksu spółek handlowych. Bo zawsze wtedy padają argumenty o aktywnej roli państwa w gospodarce i politycznej odpowiedzialności za kluczowe sektory. W efekcie mamy sytuację taką, że państwo tworzy reguły gry w gospodarce, a jednocześnie jako gracz, czuje się z tych reguł zwolnione.

Premier Tusk może spać spokojnie. Choć wszyscy straszą go więzieniem i grzywną, Komisja Nadzoru Finansowego kary mu nie wymierzy. Na polskim rynku kapitałowym są bowiem równi i równiejsi. Ci równiejsi – to politycy.

Mam jednak nadzieję, że kiedyś po kolejnym ewidentnym złamaniu przepisów przez premiera czy któregoś z ministrów, grupa mniejszościowych akcjonariuszy notowanej na GPW spółki rządzonej przez Skarb Państwa, wystąpi do sądu z roszczeniem o odszkodowanie. Przypomina mi się znana niemiecka anegdota o młynarzu. Kiedy Fryderyk Wielki chciał go pozbawić młyna krzyknął do króla: są jeszcze sądy w Berlinie!

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną