Program określany jako „Mieszkania dla młodych” śmiało można nazwać ubogim krewnym „Rodziny na Swoim”, która została zlikwidowana przez rząd, bo okazała się zbyt droga w okresie zaciskania pasa. Założenia są podobne – chodzi o pomoc osobom, które nie skończyły jeszcze 35 lat i zamiast wynajmować mieszkanie, bądź mieszkać z rodzicami, chcą zaciągnąć kredyt na zakup mieszkania. Jednak podobieństwa z „Rodziną na Swoim” kończą się szybko, bo praktycznie pod każdym względem nowy program pomocy jest gorszy.
Nie będzie można dzięki niemu sfinansować budowy domu jednorodzinnego, co eliminuje osoby mieszkające na wsi. Nie da się również wykorzystać rządowej dopłaty na zakup lokalu na rynku wtórnym, co wyklucza z grona starających się o pomoc kolejną ogromną grupę osób z mniejszych miejscowości, gdzie deweloperzy nie realizują żadnych projektów. W rzeczywistości zatem z nowego programu mogą skorzystać wyłącznie ci z dużych aglomeracji, gotowi dodatkowo mieszkać na ich peryferiach, bo tylko tam ceny lokali nie przekroczą limitów, znanych już z „Rodziny na Swoim”.
Inna będzie również procedura pomocy. Rząd nie sfinansuje – tak jak wcześniej - połowy odsetek od kredytu przez osiem lat, a tylko da na początek do 10 proc. wartości mieszkania, czyli pomoże zebrać wkład własny. Wszystkie ograniczenia mają jeden podstawowy cel. Nowy program powinien być jak najtańszy. Wydatki na „Mieszkanie dla młodych” z budżetu państwa planowane są na poziomie zaledwie ok. 600 mln zł rocznie.
Co więcej, pomoc jest jednorazowa, więc inaczej niż w przypadku „Rodziny na Swoim” nie trzeba się martwić o przyszłe obciążenia dla publicznych finansów.