Z budżetu Gdyni wydano 100 mln zł. Terminal Portu Lotniczego Gdynia-Kosakowo jest prawie gotowy. Otwarcie zapowiedziano na trzeci kwartał br., a tymczasem 3 czerwca br. Komisja Europejska, wytykając Polsce brak koordynacji wydatków publicznych, ręką Tomasza Gibasa, swego doradcy do spraw ekonomicznych, wskazała Gdynię-Kosakowo jako przykład inwestycji bezsensownej.
Główny argument jest następujący: nowy port usytuowano za blisko lotniska w Gdańsku-Rębiechowie. Powstaje on na terenach zwolnionych przez wojsko, ma część urządzeń eksploatować wspólnie z działającym tu nadal lotniskiem Marynarki Wojennej. Mają się dzielić kosztami. Ale ten cywilny port lotniczy nie wyrósł z dnia na dzień jak grzyb po deszczu. Nie powstał też z samych marzeń, wizji i aspiracji prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka. Potrzeba było różnych zgód. I ktoś je wydał.
Dobry początek
Był 2005 r., kiedy wojsko, użytkujące ogromny teren nadmorski w Gdyni (dwa razy większy niż teren lotniska w Rębiechowie), zaczęło współpracować z cywilami. Właściwie miasto już od 2003 r. urządzało tu Open’er Festival, jedną z największych takich imprez muzycznych w Europie. Na fali otwarcia pojawiła się też koncepcja drugiego lotniska cywilnego dla Trójmiasta. Chodziło o to, żeby nie zmarnował się potencjał miejsca. Po dłuższych dyskusjach minister obrony narodowej, dowódca Marynarki Wojennej, wojewoda i marszałek pomorski, prezydenci Gdyni, Sopotu i Gdańska, wójt gminy Kosakowo (lotnisko znajduje się w jej granicach) oraz prezes Portu Lotniczego Gdańsk podpisali ostatecznie porozumienie. Zgodzili się, że w Gdyni ma powstać lotnisko pomocnicze, obsługujące tzw. general aviation (ruch małych samolotów prywatnych) i czartery.
– Mamy wizję unikatowego węzła komunikacyjnego, łączącego na niewielkiej przestrzeni wiele elementów transportowych: morskie, kolejowe, drogowe, lotnicze.