Nasza narodowa linia ma przed sobą w najbliższym czasie do wykonania dwie, bardzo trudne operacje. Pierwsza to uzgodnienie z Komisją Europejską warunków restrukturyzacji. Tylko pod takim warunkiem Lot nie będzie musiał zwracać pomocy publicznej, która w sumie ma kosztować nas, podatników, około miliarda złotych. Restrukturyzacja zazwyczaj oznacza po prostu skurczenie się, czyli ograniczenie skali działalności. Lot musi zatem zlikwidować część połączeń, pozbyć się niektórych maszyn i zwolnić wielu pracowników łącznie z pilotami. Już kursują nieoficjalne listy kierunków, którym grożą cięcia. Część z nich może wywoływać zdziwienie, bo akurat na lotach do Niemiec, w ramach sojuszu Star Alliance, nasz przewoźnik zarabia. Zapewne zniknie także wiele połączeń, na których jest silna konkurencja ze strony tzw. tanich linii.
Jednak zarząd Lotu równolegle chce podjąć się drugiego wyzwania i przekształcać naszego przewoźnika w specyficzny model linii hybrydowej. Po Europie ma latać większymi maszynami, oferować spore pule tanich biletów, ale równocześnie kazać sobie dodatkowo płacić za bagaż rejestrowany, posiłek na pokładzie czy wygodniejsze miejsca koło wyjść awaryjnych. Oznacza to kopiowanie wielu elementów stanowiących podstawę modelu biznesowego linii Ryanair czy Wizz Air. Równocześnie jednak Lot pozostawi sobie przynajmniej część zamówionych Dreamlinerów, więc utrzyma połączenia do Ameryki Północnej i być może Azji.
W sytuacji Lotu oczywiście trzeba ryzykować, bo dalsza działalność jak do tej pory jest wykluczona. Ubiegły rok przyniósł zapewne ponad 200 mln zł strat, a I kwartał tego roku, tradycyjnie trudny dla lotnictwa na półkuli północnej, również był fatalny. Jednak plany ratowania Lotu wyglądają na razie raczej na serię panicznych ruchów, niż przemyślaną strategię. Jeśli skurczy się siatka regionalna w Europie, to w jaki sposób Lot będzie dowoził pasażerów do Warszawy, aby tam przesiadali się na Dreamlinery? Skoro połączenia regionalne mają przypominać tanią linię lotniczą, to jak chcemy zapełnić duże klasy Premium i Business w Dreamlinerach? Czy Lot ma jakiekolwiek szanse w wojnie cenowej z Ryanairem i Wizz Airem, skoro posiada od nich znacznie mniej maszyn przy znacznie wyższych kosztach? Wreszcie ile będzie kosztować wymiana floty regionalnej, czyli zastąpienie dotychczasowych maszyn większymi?
Pytań jest mnóstwo. Jednak najważniejsze z nich dotyczy pozyskania inwestora, bez którego szanse przetrwania Lotu są minimalne. Wszystkie dotychczas kursujące plotki nie mają większego sensu, jak choćby pomysł, aby Lot kupił Air Berlin, który sam walczy o przetrwanie i żyje tylko dzięki kroplówce od linii Etihad. Jeśli znajdzie się chętny do ratowania naszego przewoźnika, i tak zapewne plan restrukturyzacji trzeba będzie napisać od nowa, bo to przyszły właściciel stwierdzi, jaki Lot jest mu potrzebny. A jeśli kupca nie będzie, nawet najbardziej fantastyczne pomysły linii hybrydowej mogą nie wystarczyć, aby nasz Lot nie dołączył do coraz większego grona linii europejskiej, które w ostatnich latach zakończyły swoją działalność.