Port lotniczy w Modlinie startuje po raz drugi, po awaryjnym remoncie pasa startowego, przeprowadzonym na wiosnę. Dokładnie rok temu lotnisko pod Warszawą tryskało optymizmem. Ryanair i Wizz Air uruchomili wiele połączeń, rozpoczynając prawdziwą wojnę cenową, a tysiące klientów mimo niezbyt wygodnego dojazdu zaczęło latać z Modlina. Ta historia sukcesu mazowieckiego portu trwała jednak bardzo krótko, bo najpierw jesienne mgły skutecznie paraliżowały lotnisko bez systemu ILS, ułatwiającego nawigację w gorszych warunkach atmosferycznych, a potem z powodu błędów popełnionych podczas budowy pasa Modlin został w ogóle zamknięty.
Drugi start Modlina w niczym nie przypomina pierwszego. Na razie jest zresztą falstartem, bo choć lotnisko może przyjmować samoloty, zarówno Ryanair jak i Wizz Air nadal latają ze stołecznego Chopina, zwanego wciąż potocznie Okęciem. Ryanair deklaruje, że do Modlina wróci, chociaż prawdopodobnie dopiero od września. Wizz Air natomiast dziś poinformował, że pozostanie na Okęciu, chociaż tu musi płacić więcej niż w Modlinie. Węgierska linia chce od mazowieckiego portu ogromnych odszkodowań za swoje jesienne kłopoty z powodu braku ILS. Modlin żądania odrzuca, więc Wizz Air nie zamierza na razie się przeprowadzać.
Dla lotniska w Modlinie to fatalna wiadomość, bo teraz jego jedynym istotnym klientem będzie Ryanair. Irlandczycy mogą zatem dowolnie szantażować zarząd portu, bo wiedzą, że bez nich Modlin w ogóle straci rację bytu. A przecież sytuacja finansowa portu jest już i tak fatalna po wielomiesięcznym przestoju.
Jednak zrzucanie całej winy przez Wizz Air na Modlin nie jest do końca uczciwe. W rzeczywistości bowiem kłopoty tego portu są znakomitą wymówką dla węgierskiej linii, aby pozostać na Okęciu.