Związkowcy ogłosili strajk, żeby wymusić na państwie, czyli Agencji Rozwoju Przemysłu, finansową pomoc dla firmy. Jest tylko jeden drobiazg – strajkująca Stocznia Gdańska od lat jest już prywatna. Właścicielem ponad 75 proc. udziałów firmy jest ukraiński biznesmen Sergiej Taruta. To do niego związkowcy powinni się udać po zaległe pensje. Dlaczego polscy podatnicy mają ratować ukraińskiego właściciela stoczni ?
Kolebka Solidarności jest dobrym przykładem, do czego mogą doprowadzić rządy związków zawodowych. To stoczniowi związkowcy, jeszcze w czasach rządu Prawa i Sprawiedliwości, LPR i Samoobrony zaakceptowali taką formę prywatyzacji zakładu. Umowę sprzedaży większościowego pakietu polskiego przedsiębiorstwa ukraińskiemu oligarsze rząd PiS podpisał już po przegranych wyborach parlamentarnych. To ten rząd zdecydował o czymś jeszcze. Że pakiet udziałów stoczni, znajdujących się w posiadaniu Agencji Rozwoju Przemysłu musi skurczyć się do 25 proc. minus jedna akcja. Dlaczego akurat tyle ? Bo tylko przy tak małych udziałach Komisja Europejska uzna, że stocznia jest już prywatna i państwo polskie przestanie już jej udzielać pomocy publicznej. Nie będzie przecież dopłacać do przedsiębiorstwa, które należy do kogoś innego. Według wyliczeń KE stocznia dostała od polskich podatników 555 mln zł. Taruta do końca 2012 r. miał od ARP odkupić posiadane przez nią udziały.
Agencji Rozwoju Przemysłu dłużej pomagać stoczni nie wolno, zabrania tego unijne prawo. O jej rentowność powinien martwić się prywatny właściciel, a nie – państwo. Związkowcy i ukraiński właściciel doskonale o tym wiedzą. Ich plan ratunkowy polega więc na obejściu tego prawa. Chcą, aby ARP odkupiła od stoczni za 100 mln zł do niczego jej niepotrzebna halę produkcyjną, żeby ją potem tejże stoczni wynajmować. Dzięki temu do kasy przedsiębiorstwa wpłynęłoby 100 mln zł , a państwowa agencja stałaby się właścicielem niepotrzebnej nieruchomości. Zmarnowałaby pieniądze podatników, czego jej prawo słusznie zabrania. Związkowcy pistoletem strajkowym chcą ją jednak do tego zmusić.
Gdyby ukraiński właściciel przy pomocy polskich związkowców tyle energii i pomysłowości włożył w realizację planu restrukturyzacji „kolebki” i znalezieniu dla niej nowych zamówień, nie mówilibyśmy dzisiaj, że Stocznia Gdańska tonie. Niebagatelny wkład w jej przytopienie mają, niestety, związkowcy.