Przede wszystkim przybędzie pracy, a umowy „śmieciowe” staną się nieco mniej śmieciowe. Poprawę koniunktury odczujemy w naszych domowych portfelach, nie tylko w mitycznych wskaźnikach PKB, z którymi raczej trudno się identyfikować. Premier widzi, że rynek bez pomocy państwa z kryzysem sobie nie radzi. Bez dosypywania publicznych pieniędzy się nie ożywia. Tusk nie jest w tej konstatacji odosobniony, świat też zmienił recepty.
To państwo ma więc poprawić koniunkturę. Doda unijnych pieniędzy na rozgrzebane odcinki autostrad i szlaki kolejowe. Pojawi się na nich więcej wykonawców, robota ruszy żwawiej. W tym roku pojedyncze odcinki mają wreszcie zacząć się ze sobą łączyć. Rozpocznie też kilka kolejnych, wielkich budów kapitalizmu – takich jak rozbudowa elektrowni Opole i Kozienice. Prywatne firmy, które staną się generalnymi wykonawcami tych ogromnych publicznych zamówień, będą potrzebowały mnóstwa podwykonawców. A ci – ludzi do pracy. Bezrobocie powinno więc zacząć maleć.
Rząd wreszcie wyciąga też wnioski z wielkiej klapy poprzednich lat. Z tego, że za miliardy państwowych złotych zdewastowano rynek pracy. Zepchnięto wielu ludzi do szarej strefy, a wiele firm splajtowało. Bo państwo, wybierając wykonawców, np. autostrad, jedynie według kryterium najniższej ceny, nie dostrzegło, że firmy budowlane – aby móc ją oferować – zatrudniały ludzi na czarno. W najlepszym razie – na śmieciówki. Zamiast wykwalifikowanej kadry pracowników na placach budowy pojawiło się pospolite ruszenie. Zawalane były terminy. Niska cena okazywała się fikcją. Teraz ma się to zmienić. Wykonawcy muszą tak kalkulować cenę, żeby się w niej zmieściły co najmniej legalne płace minimalne.