W Mszanie wreszcie został oddany most na autostradzie A1, dzięki czemu można już bez objazdów dojechać do granicy z Czechami. Kilkanaście dni wcześniej otwarto dla ruchu brakujący fragment A1 między Włocławkiem a Kowalem, więc Warszawa zyskała autostradowe połączenie z Gdańskiem. Z budowlanego chaosu wyłania się powoli długo oczekiwana sieć nowoczesnych tras. Kierowcy za szybszą i wygodniejszą podróż gotowi są płacić, ale z tym płaceniem są kłopoty.
Wąskim gardłem okazały się autostradowe bramki, przed którymi w okresach szczytu trzeba odstać czasem godzinę albo dwie. Korki robią się nawet tam, gdzie jeszcze się nie płaci, ale trzeba przejechać przez teren przygotowanego placu poboru opłat, jak np. w Konotopie na A2 koło Warszawy. Najgorzej jest w okresie świąt, w czasie szczytów związanych z długimi weekendami czy wakacjami. Wtedy zyski z szybkiej podróży stają się iluzoryczne i wiele osób postanawia wrócić na zwykłe drogi krajowe. A przecież wiele autostradowych bramek jest dopiero w planach, bo docelowo wszystkie odcinki mają być płatne. Czy da się wtedy jeździć?
Operatorzy przekonują, że robią, co mogą, ale pobranie należności od każdego kierowcy musi trochę potrwać. Tak jest nie tylko w Polsce, ale w większości krajów stosujących tzw. manualny system poboru opłat na bramkach autostradowych. Każdy, kto latem podróżował po Francji, Włoszech czy Hiszpanii, wie, że i tam się czeka. Wszyscy zdają sobie sprawę, że system manualny jest archaiczny, a na dodatek kosztowny, nie tylko dla kierowców, ale i zarządców autostrad. Budowa placów poboru opłat to olbrzymia inwestycja, wymagająca terenu i całej infrastruktury, a potem zatrudnienia licznej obsługi.