Z Brukseli nadeszły pozytywne sygnały – postępowanie w sprawie pomocy publicznej polskiego rządu dla LOT-u jeszcze się co prawda formalnie nie zakończyło, ale należy spodziewać się decyzji pozytywnej dla naszej linii. Oznacza to, że LOT nie musi zwracać 400 mln zł, które dostał od nas wszystkich – podatników – jako zastrzyk umożliwiający przeżycie. Poza tym polska linia wciąż może wystąpić do rządu o drugą transzę pomocy podobnej wielkości. Na razie LOT odkładał ten moment, szczycąc się coraz lepszymi wynikami, ale wkrótce prawdopodobnie będzie musiał jeszcze raz sięgnąć do budżetu państwa. Bo chociaż jego bieżące finanse są rzeczywiście w lepszej kondycji, to lata ogromnych strat wydrenowały spółkę z kapitału i pozbawiły ją finansowego bezpieczeństwa.
Jeśli rzeczywiście decyzja Brukseli będzie korzystna, prezes Sebastian Mikosz zapisze na swoim koncie spory sukces. Bo to on został przez skarb państwa wyznaczony do roli ratownika, chociaż wielu ekspertów wątpiło, czy uda mu się utrzymać LOT przy życiu. Linie lotnicze w naszym regionie Europy w ostatnich latach padały jak muchy. Zarówno znane marki – jak węgierski Malev – jak i podejrzane przedsięwzięcia typu OLT Express zakończyły swój żywot, utrudniając życie tysiącom pasażerów. Inni – jak czeski przewoźnik CSA – przetrwali, ale tylko dzięki sprzedaniu za bezcen zagranicznym inwestorom takim jak Korean Air. LOT postanowił walczyć samodzielnie i wszystko wskazuje na to, że najgorsze dla niego na razie minęło.
Poprawa wyników finansowych naszego przewoźnika to zasługa bardzo wielu czynników, chociaż oczywiście wszystkie one by nie wystarczyły bez państwowej kroplówki. Udało się porozumieć z Boeingiem w sprawie odszkodowań za początkowe kłopoty z Dreamlinerami. Po serii usterek te maszyny sprawują się coraz lepiej i pozwalają dużo oszczędzić na paliwie w porównaniu ze starymi Boeingami 767.