„Zero złotych” zapisał audytor w księgach PKN Orlen w pozycji „wartość akcji Orlen Lietuva”. Wcześniej widniała tam kwota 4,5 mld zł. W rubryce „wartość majątku”, na który składa się głównie rafineria w Możejkach, pojawiła się suma 500 mln zł. Niewiele, jeśli się zważy, że na zakup akcji, modernizację i utrzymanie litewskiego zakładu od 2006 r. polski koncern wydał już w sumie 11 mld zł. Zapłacili polscy kierowcy przy dystrybutorach. Gdzie się podziały te pieniądze?
– Dziś widać, że to nie była udana inwestycja. Trzeba się pogodzić, że zainwestowanych pieniędzy nie uda się odzyskać. Musimy robić wszystko, by strat nie powiększać – komentuje Sławomir Jędrzejczyk, wiceprezes zarządu PKN Orlen ds. finansowych. Uspokaja jednocześnie, że uaktualnienie wartości Możejek to zabieg czysto księgowy, nie pierwszy zresztą i niemający wpływu na finansową kondycję koncernu. Po prostu litewska spółka nie zarabia, więc czas się przyznać, że jej wartość jest zerowa.
Akcjonariuszy to jednak nie uspokoiło, kurs akcji Orlenu gwałtownie zapikował. Choć zła sytuacja na Litwie od dawna była znana, to oficjalne przyznanie się do gigantycznej porażki zrobiło wrażenie. Nie pomogły optymistyczne prognozy i prezentacja strategii koncernu na nadchodzące lata. Wszystkich interesowało tylko: co zrobić z Możejkami? Dalej dokładać? Zamknąć? Sprzedać?
Wojna o szyny
Łatwo powiedzieć – sprzedać. Już cztery lata temu koncern próbował. Wynajął ekspertów z Banku Nomura, ale żaden nabywca się nie znalazł. Nawet w Rosji, choć jeszcze niedawno rosyjskie koncerny nie kryły apetytu na Możejki. Tak samo jak kazachski KazMunaiGaz, z którym Orlen wygrał w 2006 r. rywalizację i o którym mówiło się ostatnio, że byłby zainteresowany.