Ustawa o utrzymaniu porządku i czystości w gminach miała kilka celów. Po pierwsze, uporządkować rynek odpadów komunalnych. Po drugie, uratować kraj przed grożącymi Polsce karami ze strony UE. Po trzecie, zahamować zasypywanie ojczyzny śmieciami. Czy rok po rewolucji śmieciowej obudziliśmy się w czystej Polsce?
Spójrzmy na lasy. Wokół Warszawy śmieci jak leżały, tak leżą, a nawet ich przybyło. Łatwo poznać, kto podrzuca. W dokładnie zawiązanych plastikowych workach – właściciele dacz. Gruz – firmy remontowe. Odpadki domowe – rolnicy. Gminy dostały samodzielność w zawieraniu umów na wywóz śmieci z właścicielami nieruchomości i aby ułatwić sobie życie, często pomijają daczowników i firmy działające na ich terenie. Rolnicy zaś, chociaż powinni być objęci obowiązkiem opłacania odbioru odpadów, czasem wymykają się z pola widzenia gminnej władzy. Szczególnie dzierżawcy rolni zameldowani gdzie indziej.
Oszustwo za 3 złote
Trudno oprzeć się wrażeniu, że samorządy lokalne potraktowały ustawę śmieciową jako zło konieczne. Chcąc nie chcąc, stały się właścicielami odpadów ze swojego terenu. Narzucono im obowiązek nie tylko zapewnienia odbioru od mieszkańców i wywozu śmieci, ale też dopilnowania, aby odpady komunalne trafiały do koncesjonowanych, regionalnych instalacji przetwarzania odpadów komunalnych (ripoków). Większość samorządów tego obowiązku nie wykonuje, bo ani nie potrafi, ani nie ma przeszkolonych pracowników, którzy orientowaliby się w zawiłościach systemu.
Gminy musiały skalkulować koszty i nałożyć opłaty, które mieszkańcy niesłusznie uznali za podatek od śmieci, bo nie przyjęli do wiadomości, że przecież śmieci to po prostu towar, za który trzeba płacić.