Terminal kłopotów
Opóźnienia przy budowie gazoportu to kolejny dowód polskiej nieporadności
Konsekwencją tego są opóźnienia, kłopoty z wykonawcami. Bo marna umowa, złe przepisy i kiepski nadzór. Czy jest na to jakieś lekarstwo?
Media piszące o raporcie NIK na temat budowy gazoportu znalazły już najbardziej adekwatne przymiotniki: „miażdżący” i „porażający”. Inspektorzy przyjrzeli się budowie i znaleźli to, co wcześniej znajdowali w przypadku inwestycji autostradowych, kolejowych, budowy stadionów na Euro 2012 itd. Błędy w procedurach przetargowych, źle zredagowane umowy, bałagan w nadzorze, niekompetentni urzędnicy itd.
A jeśli dodamy do tego nierealne terminy narzucane przez polityków, którzy za wszelką cenę chcą się w kampanii wyborczej sfotografować jak przecinają wstęgę, to mamy to, co mamy. Jeśli przez lata nie można było dostosować przepisów do budowy autostrad i żadna większa inwestycja drogowa nie powstała w terminie, to co można powiedzieć o budowie terminala LNG? Dokładnie to samo mamy w przypadku gazoportu.
Politycy powtarzają jak mantrę frazy o bezpieczeństwie energetycznym, poganiają budowniczych, ale przygotowanie przepisów koniecznych do sprawnego przeprowadzenia inwestycji zajęło im 3 lata. Wciąż powraca problem z zamówieniami publicznymi, w których kryterium ceny jest wciąż najważniejsze. Bo tylko dzięki temu urzędnik zabezpiecza się przed zarzutem (także ze strony NIK), że faworyzuje któregoś z wykonawców. A jak potem taki najtańszy wykonawca zawala robotę, to siła wyższa. Włoski wykonawca gazoportu – firma Saipem – została wyłoniona tak jak wyłaniano Covec do budowy autostrady A2.
Terminal LNG to o niebo bardziej skomplikowana inwestycja od budowy dróg i autostrad, z którymi są stale kłopoty. Nie mamy specjalistów doświadczonych w tej dziedzinie, a zatrudnianie zagranicznych doradców natychmiast rodzi zarzuty, że wyrzuca się pieniądze w błoto.