Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Mit hut

Polski przemysł ma się całkiem dobrze

Dawna Huta Katowice, dzisiaj ArcelorMittal Poland, przetrwała ustrojowe transformacje po 1989 r. jako część światowego giganta w produkcji stali. Dawna Huta Katowice, dzisiaj ArcelorMittal Poland, przetrwała ustrojowe transformacje po 1989 r. jako część światowego giganta w produkcji stali. Andrzej Grygiel / PAP
Rafał Woś w artykule „Kamieni kupa, czyli co stało się z polskim przemysłem” (POLITYKA 14) ogłosił śmierć polskiego przemysłu. Tymczasem polski przemysł żyje. A nawet ma się nieźle.
Linia produkcyjna w fabryce Volkswagena w Antoninku. Kiedyś produkowano tu tarpany, dzisiaj dostawcze vw caddy.Jakub Kaczmarczyk/PAP Linia produkcyjna w fabryce Volkswagena w Antoninku. Kiedyś produkowano tu tarpany, dzisiaj dostawcze vw caddy.

Publicysta „Dziennika Gazety Prawnej” kartę zgonu wystawił bez oglądania denata; wystarczyła rozmowa z prof. Andrzejem Karpińskim. Przedstawił go jako wieloletniego sekretarza naukowego Komitetu Prognoz PAN i współautora książki „Jak powstawały i jak upadały zakłady przemysłowe w Polsce”. Nie dodał, że blisko 90-letni ekonomista w latach 1974–83 był wiceprzewodniczącym Komisji Planowania przy Radzie Ministrów.

Dziś stawia sobie za cel rehabilitację gospodarczego dorobku PRL. Uważa, że socjalizm Polskę uprzemysłowił, a III RP ją zdeindustrializowała. Jest zaangażowany w działalność Polskiego Lobby Przemysłowego (wspominanego w artykule) stworzonego przez weteranów peerelowskiej gospodarki. Ostro krytykują III RP, a dla prywatyzacji zakładów przemysłowych nie mają dość słów potępienia.

Fantazje high-tech

Czytając artykuł, można odnieść wrażenie, że PRL upadł z jakichś niejasnych powodów, bo był krajem nowoczesnym, z prężnym przemysłem, wytwarzającym atrakcyjne i poszukiwane produkty. A przecież tamten system zbankrutował w sensie dosłownym. Centralnie sterowany państwowy przemysł był przestarzały, niewydolny, produkował niewiele towarów i, co gorsza, marnej jakości. Kosztów nikt nie liczył, bo wszystko było brane z sufitu, a jakością się nie przejmowano, bo nie było problemu ze zbytem. W gospodarce niedoboru jakikolwiek towar był lepszy od tracących wartość pieniędzy.

W tamtych czasach karierę robiło hasło „produkcji antyimportowej”. Chodziło o to, by próbować robić krajowe imitacje najbardziej pożądanych towarów dostępnych na Zachodzie, bo nie można ich było importować z powodu nieustannego braku dewiz. Tak było na przykład z magnetowidami. W latach 80. Polacy zaczęli się coraz powszechniej zaopatrywać w najtańsze, azjatyckie urządzenia sprowadzane w ramach prywatnego importu albo kupowane w Peweksie.

Polityka 16.2015 (3005) z dnia 14.04.2015; Rynek; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Mit hut"
Reklama