Urzędnik na delegacji w Niemczech może wydać na nocleg w hotelu 150 euro. Jeśli zatrzyma się u znajomych i nie jest w stanie przedstawić rachunku, należy mu się 25 proc. tej sumy. Na takie same pieniądze liczą teraz kierowcy prywatnych ciężarówek.
Najwięcej spodziewają się ci, którzy jeździli głównie do Rosji, tam dieta wynosi aż 200 euro. W Czechach tylko 120, ale 30 euro także piechotą nie chodzi. Zwłaszcza że kierowcy tirów do hotelu na ogół się nie fatygują. Śpią w ogrzewanych i klimatyzowanych kabinach swoich samochodów na parkingach. Nie tylko z oszczędności, ale i dlatego, że tak bezpieczniej dla ładunku. Od urzędników odróżnia ich także to, że w podróżach służbowych spędzają o wiele więcej czasu. I że prywatny pracodawca liczy swe pieniądze o wiele bardziej skrupulatnie niż państwo.
Transportowa firma Wega z Kalisza zatrudnia stu kierowców. 30 już skierowało pozwy do sądu. Domagają się od pracodawcy zaległych ryczałtów noclegowych za trzy ostatnie lata. Ponieważ kierowcy częściej nocują w trasie niż w domu, każdy liczy na około 100 tys. zł. Jeśli sądy uznają roszczenia, pozwy złożą kolejni. Procesowa gorączka zaczęła się już w całym kraju.
Domino uruchomiła ubiegłoroczna uchwała Sądu Najwyższego, który po analizie Ustawy o czasie pracy kierowców, uchwalonej jeszcze w 2009 r., oraz rozporządzenia ministra pracy z 2013 r. doszedł do wniosku, że według polskich przepisów prywatni kierowcy ciężarówek powinni być traktowani tak samo jak urzędnicy państwowi i samorządowi. SN doszedł jednak do tego drogą rozumowania, ponieważ ani w ustawie, ani w rozporządzeniu ministra, ani w Kodeksie pracy nie jest to napisane wprost.
Przepisy są kaskadowe, jedne odsyłają do innych, stąd te niejasności – wytłumaczyli transportowcom prawnicy. Pracodawcy do tej pory interpretowali przepisy tak, żeby wyszło taniej.