Biomed zaopatruje na razie szpitale tylko w immunoglobulinę, ale już psuje interesy wielkim zagranicznym konkurentom. Tego leku powstającego z osocza potrzebują osoby z obniżoną odpornością, a więc m.in. chorzy na raka, białaczkę, HIV. Jest w całości finansowany przez państwo. Polska firma sprzedaje go po 150 zł, o 30 zł taniej niż wielkie zagraniczne koncerny farmaceutyczne. Do tej ceny obniżono więc refundację także dla innych producentów. Państwo zaoszczędziło, dotychczasowi dostawcy stracili. Nikt tego nie lubi i prezes Biomedu Waldemar Sierocki doskonale zdaje sobie z tego sprawę. A jednak uważa, że nadeszło jego pięć minut.
Kiedy na początku XXI w. wybuchła afera z budową Laboratorium Frakcjonowania Osocza (LFO), Sierocki był właścicielem lokalnej sieci hurtowni farmaceutycznych w Lublinie. Wcześniej handlował artykułami spożywczymi, a przed transformacją kierował bazą eksportu państwowego Przedsiębiorstwa Produkcji Leśnej Las, które kupowało grzyby i jagody od zbieraczy. Wysyłało je potem za granicę. Jako hurtownik leków Sierocki w branży potentatem nie był. Jego firma miała zasięg lokalny, z nikłym udziałem w rynku krajowym.
Afera z LFO polegała na tym, że państwo musiało zwrócić bankom ponad 60 mln zł kredytów, które zaciągnęli prywatni właściciele firmy na budowę fabryki w Mielcu, której nie skończyli. Wcześniej rząd Włodzimierza Cimoszewicza udzielił bowiem gwarancji kredytowych, do czego zachęcała opinia wydana przez Wiesława Kaczmarka, ówczesnego ministra gospodarki. Proces przeciwko udziałowcom LFO, którym zarzuca się malwersacje, toczy się do tej pory, obrona wytacza argumenty, że państwo wobec nich także nie było w porządku.