Najwięcej domów letniskowych budowało się niegdyś albo kupowało nad jeziorami, głównie na Mazurach. Dziś w ofertach dacz na Mazurach można przebierać, ceny są niewysokie (często rzędu 50 tys. zł), ale o kupca trudno. – Popyt jest bardzo mały. Klienci zainteresowani są niemal wyłącznie domami całorocznymi, w zabudowie siedliskowej. Domki letniskowe się wynajmuje, a nie kupuje. Ostatnio przyjeżdża na Mazury dużo Skandynawów, Holendrów i wynajem kwitnie – twierdzi pośrednik Marek Buczyński z Giżycka.
Przybyło tylko kupców na grunty, zwłaszcza na modnej Suwalszczyźnie. – Od ponad roku trwa napływ inwestorów z gotówką, którzy kupują duże areały ziemi w pobliżu jezior, lasu. Kilku moich klientów buduje sobie letnie rezydencje, ale dla wielu jest to po prostu lokata pieniędzy. Ziemię sprzedają głównie starzy rolnicy, którzy nie radzą sobie z jej uprawą, a nie mają następców. Ceny działek są niskie, rzędu 10–25 zł za metr – mówi Włodzimierz Kudraszew, pośrednik z Augustowa.
Tereny w sąsiedztwie augustowskich jezior wykupują także deweloperzy. Można zamówić budowę domu pod klucz na tysiącmetrowej działce, całorocznego, reklamowanego jako energooszczędny (cena metra kw. ok. 3 tys. zł).
Każdy weekend
Jednak z badań Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN wynika, że najwięcej drugich domów zbudowano we wsiach wokół Warszawy, Łodzi, Krakowa, Gdańska. Coraz częściej są to budynki ciepłe, całoroczne. Dzięki szybkiemu dojazdowi można w nich spędzać każdy weekend, a przy elastycznym systemie pracy – większość tygodnia. Dla wielu są ważniejsze niż mieszkania w mieście. Moda na dom na wsi dotyczy zresztą nie tylko letnisk. Mieszkańców miast ubywa (poza Warszawą, której siła przyciągania nie słabnie), bo bardziej prestiżowymi adresami niż zatłoczone śródmieścia są okoliczne wsie.
– Początkowo dostrzegano głównie zagrożenia, jakie mogą przynieść drugie domy: degradację środowiska naturalnego, konflikty ich posiadaczy ze stałymi mieszkańcami. W ostatnich dekadach coraz więcej uwagi zwraca się na korzyści: możliwość ucieczki od marginalizacji i wyludnienia wsi – twierdzi dr Czesław Adamiak z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, autor raportu na temat drugich domów. Nowi właściciele uratowali wiele siedlisk, opuszczonych i popadających w ruinę. Starych chałup, które rolnicy zamierzali przeznaczyć na opał. Część z nich rozebrano i przeniesiono w inne miejsca.
Także Instytut Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN podkreśla zalety letniskowego budownictwa. Dzięki pieniądzom ze sprzedaży działek rolnicy modernizują swoje gospodarstwa. Wielu znalazło zatrudnienie przy budowie i remontach domów, w usługach, ochronie. Gminy mają większe wpływy z podatków od nieruchomości. Grunty rolne V i VI klasy są w ogóle zwolnione z podatku, dlatego ich przeznaczenie pod budownictwo rekreacyjne to dla lokalnej władzy czysta korzyść. Właściciel daczy płaci podatek i od działki, i od domu (stawki ustala gmina).
Do minusów należą zmiany w krajobrazie, przekształcenie się niektórych wsi w osiedla ogrodzonych, monitorowanych domów jednorodzinnych, wzmożony ruch samochodowy. „Z przeprowadzonych badań wynika jednoznacznie, że korzystne skutki lokalizacji drugich domów na obszarach wiejskich przeważają jednak nad niekorzystnymi” – podsumowuje prof. Krystian Heffner, pod którego kierunkiem prowadzono badania.
Stosunek do wakacyjnego budownictwa jest u nas tym bardziej przychylny, że mamy go stosunkowo mało. Szwajcarzy zaczęli je ograniczać: w referendum przeprowadzonym w 2012 r. opowiedzieli się za utrzymaniem udziału mieszkań wakacyjnych w każdej gminie na poziomie maksymalnie 20 proc. ogółu. Jak podaje dr Czesław Adamiak, najwięcej drugich domów jest w Finlandii (90 na tysiąc mieszkańców), Hiszpanii (83) i Szwecji (76). Bardzo mało w Anglii (pięć na tysiąc mieszkańców), ale Brytyjczycy drugie domy mają głównie w Hiszpanii. W Polsce też jest ich niedużo (17).
Według Diagnozy Społecznej 2013 r. dom na lato ma 5 proc. gospodarstw, czyli jest ich około 650 tys. Dane te nie obejmują małych domków, stawianych np. przez wędkarzy (o powierzchni zabudowy do 35 m kw.), które formalnie są budynkami gospodarczymi na gruntach rolnych, albo przyczep campingowych, czasem obudowanych altanami. Nie obejmują także ogrodów działkowych.
W internecie można znaleźć na przykład takie ogłoszenie: „Sprzedam domek letniskowy we Władysławowie, 1,5 km od morza, 60 m kw. powierzchni użytkowej, cena 124 tys. zł”. Jak na taką lokalizację – niedrogo. Tylko działeczka mała, zaledwie 440 m kw. Formalnie biorąc, oferowany domek jest altaną w ogrodzie działkowym.
Ogrody działkowe (poprzednio pracownicze, obecnie rodzinne) istnieją w Polsce ponad sto lat. Ale dopiero 20 marca 2015 r. parlament ostatecznie rozstrzygnął, jakie domki można stawiać na działkach. Poprzednio obowiązywały wymagania podane w regulaminie ogrodowym. W styczniu ub.r. okazało się, że to nie wystarczy. Naczelny Sąd Administracyjny przypomniał w wydanym wtedy wyroku, że według Internetowego Słownika Języka Polskiego altana to niewielka budowla ogrodowa, drewniana i o ażurowych ścianach. I orzekł, że nadzór budowlany słusznie nakazał rozbiórkę domku w jednym z warszawskich ogrodów, niewielkiego (25 m kw. powierzchni zabudowy), ale murowanego i dwukondygnacyjnego.
Teraz działkowcy mają czarno na białym: według znowelizowanego prawa budowlanego powierzchnia zabudowy nie może przekroczyć 35 m kw., wysokość – 5 m (przy stromym dachu), czyli domek może być piętrowy. I nie musi być drewniany. Zakończył się jeden z dziwaczniejszych sporów ostatnich kilkunastu miesięcy. Altan działkowych jest prawie milion, ale prawdopodobnie ani jedna nie odpowiada definicji ze słownika języka polskiego.
W starych ogrodach w miastach nadal dominują biedadomki, budy i budki, których szpetotę maskują pnącza i drzewa. Ale 726 ogrodów podmiejskich to wioski letniskowe. Działka w takim ogrodzie nie jest ofertą dla ludzi biednych. Drewniane domki o powierzchni użytkowej 22–60 m kw. kosztują najczęściej, razem z montażem, 30–60 tys. zł. Do tego trzeba doliczyć wydatki na fundamenty, instalacje, urządzenie łazienki, która stała się już standardem.
Żyła złota
Komu marzy się letni dom na dużym własnym terenie, odizolowany od sąsiadów, będzie miał jednak problem. Od wejścia Polski do UE ceny ziemi wzrosły pięciokrotnie i atrakcyjnych, a jednocześnie niedrogich działek trzeba szukać daleko od wielkich aglomeracji. Budownictwo letniskowe ma ostatnio kiepską passę.
W dodatku zainteresowanie nim spadło, bo zmienił się sposób spędzania wolnego czasu. Dla większości Polaków wypoczywanie i grillowanie na własnej działce letniskowej przestało być urlopem marzeń. Według CBOS 53 proc. rodaków wyjechało w ub.r. na wakacje z dala od domu, głównie nad morze i w góry. W tym roku zamierza wyjechać 58 proc. Amatorów urlopu w popularnych kurortach, a także długich weekendów w ośrodkach SPA albo w miejscach wyjątkowych, takich jak np. odrestaurowane zamki krzyżackie na Mazurach, przybywa z roku na rok.
Według CBOS tylko 7 proc. Polaków wypoczywało w ub.r. wyłącznie za granicą, czyli urlop spędzamy na ogół w kraju. Ostatnie lata przyniosły więc prawdziwy wysyp inwestycji wakacyjnych na wybrzeżu i w górach, przeznaczonych głównie na wynajem. Czasem właściciele chcą je mieć tylko dla siebie: np. w kompleksie Baltic Park w Świnoujściu, zbudowanym przez firmę Kristensen Group, wynajmowanych jest tylko 30 proc. apartamentów. Ale w condohotelach, czyli budynkach hotelowych z apartamentami na sprzedaż, wynajem dominuje. Holding Zdrojowa Invest, który zbudował kilka condohoteli w Kołobrzegu, szacuje udział wynajmowanych apartamentów na 80 proc.
Kupno apartamentu wakacyjnego na wynajem reklamowane jest jako żyła złota. To jedna z najlepszych lokat kapitału, roczne przychody z wynajmu przekraczają 7 proc. wartości nieruchomości – powtarzają od kilku lat analitycy firmy Home Broker. W wielu krajach, zwłaszcza na południu Europy, rzeczywiście tak jest. Ale u nas to inwestycje ryzykowne. W maju ub.r. Sąd Rejonowy w Koszalinie ogłosił upadłość likwidacyjną spółki Dev Dom z Warszawy, która na pustkowiu nad morzem, koło małej wsi Rusinowo (powiat sławieński), budowała osiedle domów jednorodzinnych i apartamentowce. Morze i plaża to za mało, żeby znaleźć kupca na apartamenty na odludziu, które z końcem sezonu zamyka się na klucz i wyjeżdża. Syndyk już po raz drugi ogłosił przetarg na te nieruchomości, tym razem ze zniżką.
We wrześniu 2014 r. upadła spółka 4 Kolory Idea, która przebiła reklamowe oferty wszystkich deweloperów: sprzedawane przez nią pokoje w condohotelu we Władysławowie miały przynosić 10 proc. zysku. Hotel też miał być wyjątkowy. Największy w Polsce, z tysiącem pokoi, bogatym zapleczem rekreacyjnym i rozrywkowym, w tym aquaparkiem. Zamiast na żyłę złota inwestorzy trafili na hochsztaplera: wartość rozgrzebanej inwestycji szacowana jest na 55 mln zł, a zobowiązania dewelopera przekraczają 178 mln zł. Klienci zapłacili za 305 pokoi. Nie mają jednak aktów notarialnych, czyli pieniądze zostały utopione. Pisaliśmy już o tym bankructwie (art. Ryszardy Sochy „Cztery kolory”, POLITYKA 6), zasługuje jednak na to, żeby o nim przypominać.
– Dziś wakacyjne domy i mieszkania raczej się wynajmuje, a nie kupuje. Zwłaszcza młodsze pokolenie niechętnie bierze sobie na głowę obowiązki związane z posiadaniem nieruchomości – twierdzi Danuta Nalazek, właścicielka agencji nieruchomości Immobilia. Zamiast na swoim wygodniej jest wypoczywać na cudzym. To nowy trend w naszym kraju, gdzie przywiązanie do własności jest rekordowe.