Niezdolność polityków do podjęcia decyzji o prywatyzacji oznacza wyrok dla Lotu – jako samodzielna firma na rynku nie przetrwa. Sporo osób związanych z branżą uważa jednak, że Mikoszowi pomyliły się role. Był prezesem, a zachowywał się jak właściciel. Niektórzy mówią wręcz o megalomanii i sugerują, że to sam Mikosz pakuje Lot w kłopoty. Na razie wywołał kryzys rządowy.
„Mój mąż potrafi robić show. Nawet kiedyś poważnie rozważał karierę aktorską” – to słowa jego żony Magdaleny z wywiadu dla pokładowego pisma „Business Class”. Wypowiedziane parę lat temu, pasują do obecnej sytuacji jak ulał.
Jacek Krawczyk, szef rady nadzorczej Lotu za pierwszej prezesury Mikosza, uważa, że zamiast o dymisji prezesa, powinniśmy mówić raczej o braku strategii rozwoju dla tak szybko rozwijającego się rynku lotniczego w kraju. Rynek rośnie, a Lot się kurczy. Rocznie lata z Polski już 20 mln pasażerów i co czwarty z nich ciągle korzysta z usług Lotu. Pasażerowie to jego największy kapitał. Choć sporo odebrała mu tania linia Ryanair. To ona jest dzisiaj liderem na naszym rynku. Więc spektakularne gesty prezesa są mało odpowiedzialne.
Zdradzony i zlekceważony
Dymisję prezesa, złożoną 17 września, poprzedził przeciek. „Puls Biznesu” tydzień wcześniej donosił, że „Niemożliwe stało się możliwe. Lot, narodowy przewoźnik, który w 2012 r. był na krawędzi bankructwa i przeżył dzięki 527 mln zł pomocy publicznej, nareszcie znalazł inwestora. I to nie byle jakiego: amerykański fundusz inwestycyjny Indigo Partners”. Inwestora – marzenie.