O Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych powstała już cała biblioteka oficjalnych raportów i dziennikarskich tekstów, a jednak męczy nas wciąż niewiedza. Nie wiemy, ile jeszcze pieniędzy pójdzie na ratowanie tego systemu. Nie wiemy, ile kas upadnie, a ile przejmą banki. Nie wiemy nawet, jakie są rzeczywiste wyniki kas, bo dane w raportach SKOK i Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) to dwa różne światy. Nie wiemy, ilu komisarzy jeszcze wejdzie do kas ani nawet ile toczy się postępowań prokuratury.
Ten mizerny stan naszej wiedzy przyczynia się do narastania spekulacji. Są bankowcy, którzy nieoficjalnie twierdzą, że cały system wkrótce runie, a straty wyniosą ponad 10 mld zł. Z kolei część kas przekonuje, że mimo nagonki, jakiej są poddawane, radzą sobie świetnie i mają spore zyski. Spróbujmy zatem ustalić, co dziś tak naprawdę wiemy. Zwłaszcza że za kasy nikt nie chce wziąć politycznej odpowiedzialności, a tak im dotąd sprzyjające PiS przed wyborami stara się o nich mówić jak najmniej.
W Polsce działa wciąż 50 SKOK, chociaż nie wszystkie używają tego skrótu. Na przykład w 2010 r. SKOK Stefczyka, największa w całym sektorze, zmieniła nazwę na Kasa Stefczyka. Kilka innych SKOK współpracuje z nią pod szyldem Kas Stefczyka, chociaż formalnie zachowują odrębność. Jeszcze dwa lata temu kas było o pięć więcej, ale dwie zbankrutowały, a trzy przejęły banki. Tych kas już zatem nie ma, ale pozostał po nich rachunek, który można dość dokładnie podliczyć.
Dwie upadłe SKOK to Wołomin i Wspólnota. Ta pierwsza to bohaterka słynnej już, szeroko opisywanej, afery z pożyczkami udzielanymi podstawionym „słupom”.