Ile przeciętnie zarabia Polak? Na to najprostsze, wydawałoby się, pytanie nie ma odpowiedzi, która nie budziłaby emocji. Średnia arytmetyczna podawana przez GUS – obecnie ok. 4 tys. zł brutto – budzi wściekłość: a niby kto tyle ma?! GUS do obliczeń bierze tylko etatowców w produkcji i budżetówce, a płacowe kominy zawyżają rachunek. Raz na dwa lata oblicza medianę zarobków, która wydaje się bliższa prawdy – ok. 3 tys. zł. Najmniej niepokoju wywołuje ogłoszenie płacy najczęściej spotykanej (tzw. dominanty). Najwięcej Polaków zarabia teraz ok. 2,2 tys. zł brutto miesięcznie. Słabo. Wielu jeszcze słabiej. Biednych pracujących, którzy nie są w stanie za własne zarobki utrzymać się na elementarnym poziomie, szacuje się na 15 proc. 1,3 mln spośród 14 mln kodeksowo pracujących Polaków osiąga tylko płacę minimalną (1750 zł). Jeśli wziąć pod uwagę zatrudnionych wyłącznie na umowach cywilnych (kolejne 1,3 mln), to niewykluczone, że nawet ćwierć naszego narodu sytuuje się poniżej ustawowej kreski. A przecież w firmach ochroniarskich czy sprzątających (zatrudniają 400 tys.) taka umowa jest normą, zaś stawka za godzinę często wynosi 5 zł. Pracodawcy twierdzą, że tak muszą; inaczej nie sprostaliby konkurencji.
Pracownicy są na ogół przekonani, że muszą brać, co im dają. Teraz nawet w wielkich miastach, w nowoczesnych i obiecujących branżach – w usługach, w bankowości, mediach, reklamie – dają przeważnie cywilną umowę na te ok. 2,2 tys. Czasem proponują etat. Minimalny. Muszę tak, bo ZUS, bo NFZ, tłumaczą pracodawcy. Więc ludzie sami wybierają jakąś formę samozatrudnienia. Muszę, powiadają, bo w mojej sytuacji każde 200, 300 zł się liczy.