Rząd przyjął budżet. Na papierze na bogato, ale tak naprawdę to wielka niewiadoma
Budżet PiS AD 2016 to wzrost wydatków o ponad 10 proc. w porównaniu z tymi zaplanowanymi na 2015 r. Żyjemy zatem w kraju, któremu nie tylko wiedzie się dobrze, ale zaraz będzie w nim się wiodło jeszcze lepiej. Nie bardzo wiadomo, jak to się ma do opowieści o poważnym kryzysie finansów publicznych, którymi politycy PiS raczyli nas przez ostatnie miesiące. Skoro jest tak źle, to dlaczego zamiast zaciskać pasa luzujemy go, i to bardzo solidnie?
Znaczący wzrost wydatków to oczywiście w dużej mierze efekt dodatku 500 zł na niektóre dzieci. Ten program będzie kosztował przynajmniej kilkanaście miliardów złotych rocznie. Częściowo mają się na niego złożyć banki i sklepy, ale nie zdołają go sfinansować w całości, bo z tych dwóch dodatkowych podatków da się uzyskać, i to na razie w teorii, 8–9 mld zł.
Poprawi się też podobno ściągalność podatków, ale to wciąż za mało, aby o tyle zwiększyć wydatki i jednocześnie nie pogłębić deficytu. Tymczasem PiS twierdzi, że ten wyniesie tylko 2,8 proc. PKB, czyli dokładnie tyle, ile zakładał poprzedni rząd. To nie przypadek, bo PiS nie chce otwierać kolejnego frontu konfliktu z Brukselą. Taktycznie więc obiecuje, że Polska nie naruszy granicy 3 proc. PKB dla deficytu.
Aby znaleźć na papierze brakujące pieniądze, przyjęto zatem bardzo optymistyczne prognozy gospodarcze. I tak PKB Polski w 2016 r. wzrośnie o 3,8 proc., chociaż na przykład Komisja Europejska przewiduje tylko 3,5 proc. Ponadto inflacja wyniesie aż 1,7 proc. – to spora zmiana, bo przecież od wielu miesięcy mamy deflację, i to całkiem głęboką. Do tego ropa naftowa ostatnio jeszcze staniała, co przekłada się też na cenę benzyny na polskich stacjach paliwowych. Nic zatem dziwnego, że wielu ekspertów określa rządowe założenia jako dość trudne do zrealizowania.