Agencje gorszego sortu
Agencje ratingowe wysyłają nam ważne sygnały. I co z tego?
Kilkanaście dni temu agencja Standard&Poor’s obniżyła ocenę ratingową Polski. Dziś podobne ostrzeżenie wydał Fitch. Agencja ratingowa ostrzega, że może obniżyć ocenę kredytową Polski, jeśli obecny rząd nadal będzie proponował zastosowanie środków prowadzących do zwiększenia deficytu budżetowego.
Rząd PiS zatrząsł się z oburzenia. Polska gospodarka ma się świetnie, a dobra zmiana sprawi, że za chwilę będzie się miała rewelacyjnie. Kraj zyskał wreszcie dobrego gospodarza, a tu amerykańska agencja rzuca nam kłody pod nogi i przekonuje międzynarodowych inwestorów, że sytuacja nagle się pogorszyła, że rośnie ryzyko kryzysu finansowego i niewypłacalności.
Na dodatek przytacza argumenty ze świata polityki, przywołując kryzys związany z Trybunałem Konstytucyjnym, likwidacją służby cywilnej, przejęciem mediów publicznych, obłożeniem gospodarki specpodatkami. A co ich to obchodzi?
„Nie wierzę w ratingi, które są dyktowane względami politycznymi zamiast względami gospodarczymi, bo wówczas taka agencja ratingowa zaczyna być agencją polityczną” – krytykowała decyzję S&P premier Beata Szydło. Oburzał się minister finansów Paweł Szałamacha, a państwowe firmy jak PKO BP i PGNiG ogłosiły, że zrywają umowy z agencją Standard&Poors. Nie będziemy płacić za tendencyjne ratingi. Taka kara spotka każdego niesprawiedliwego analityka. S&P będzie musiał jakoś przeżyć ten cios.
Tymczasem wczoraj agencja Moody’s dolała oliwy do ognia, wprowadzając chwilową panikę na giełdzie i przejściowo dołując kurs złotego. Analitycy agencji podnieśli prognozę deficytu Polski do 3,1 proc. PKB wobec zakładanego wcześniej 2,9 proc. W swoim raporcie ocenili, że planowane rozluźnianie polityki fiskalnej i zmiana reguły wydatkowej wpłynie negatywnie na wiarygodność kredytową Polski.