Polskie tiry nie wjadą już do Rosji, a rosyjskie na Ukrainę. Kto na tym straci?
Polska branża transportowa nie jest lubiana poza naszym krajem z prostego powodu – radzi sobie świetnie w zdobywaniu kontraktów i potrafi wykorzystać swój największy atut, czyli po prostu niskie pensje kierowców. Na Zachodzie z polskimi firmami próbuje się walczyć poprzez płacę minimalną. Tą drogą poszli w ubiegłym roku Niemcy, a w tym zapewne dołączą do nich Francuzi. My liczymy na pomoc Komisji Europejskiej i powołujemy się na zasady jednolitego rynku, będące przecież podstawą działania Unii.
Tymczasem po drugiej stronie kontynentu walczy się zupełnie innymi metodami. Ruch ciężarówek między Polską a Rosją zamarł, bo ubiegłoroczne pozwolenia wygasły ostatecznie wczoraj, a nowych oba kraje nawzajem nie wydają. Okazuje się bowiem, że polskie firmy transportowe skutecznie konkurują nie tylko z zachodnioeuropejskimi, ale też okazały się problemem dla rosyjskich. Bo jak inaczej wytłumaczyć próby ich eliminowania z tamtejszego roku zmianami w rosyjskich przepisach? Nie chodzi chyba raczej o stosunki polityczne między Warszawą a Moskwą, bo te są od dawna fatalne, a ciężarówki przez granice mimo wszystko dotąd przejeżdżać mogły.
Rosja próbuje twardą postawą ograniczyć rolę naszych firm na swoim rynku, na przykład zakazując transportowania polskimi ciężarówkami towarów z Polski, ale wytworzonych przez firmy zagraniczne mające u nas swoje fabryki czy montownie. Nie wzięła pod uwagę jednak pewnej istotnej kwestii. Polskę w drodze na Zachód Europy można omijać, ale Polskę i Ukrainę jednocześnie już dużo trudniej. A niejako w sukurs naszej branży transportowej przyszli właśnie Ukraińcy, blokując przejazd rosyjskich ciężarówek przez swoje terytorium. Wykorzystali okazję do drobnej zemsty za okupację Krymu i wojnę w Donbasie.
Rosjanom pozostaje tranzyt przez Litwę do Kłajpedy, a potem droga morska do Niemiec – dużo dłuższa i droższa.