Warszawa nie jest w stanie udźwignąć roszczeń reprywatyzacyjnych, wynikających z dekretu Bieruta. Dokładnie nie wiadomo nawet, o jakie sumy chodzi. W 2013 r. miasto szacowało, że potrzebuje na ten cel od 8,5 do 14 mld zł. To mniej więcej tyle, ile wynosi cały tegoroczny budżet Warszawy (14,7 mld zł). Miasto samo sobie z tym problemem nie poradzi.
Nic dziwnego więc, że ratusz zwraca pieniądze nie wtedy, gdy byli właściciele domagają się odszkodowania, ale dopiero wtedy, gdy po zwrot przychodzą z wyrokiem sądu. Obecnie opiewają one na 370 mln zł. I już naprawdę trzeba płacić.
Ofiarą dekretu Bieruta z 1945 r. są nie tylko przedwojenni właściciele warszawskich nieruchomości, którym zostały one bezprawnie odebrane. Jest nią także sama Warszawa, która obecnie za to bezprawie musi zapłacić. Nie bardzo jednak wiadomo, z czego. Przed kilkoma laty, gdy trzeba było wyasygnować ponad 500 mln zł, prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz wynegocjowała z rządem PO-PSL, że budżet państwa udzieli miastu wsparcia z Funduszu Reprywatyzacyjnego, będącego w dyspozycji ministra skarbu. Wsparcie miało wynieść 600 mln zł.
Przez dwa lata Warszawa dostawała po 200 mln zł rocznie. W tym roku miała dostać kolejną transzę. Wydatek zapisany został w ustawie budżetowej, którą uchwaliła już nowa ekipa rządząca. Czyli – zaakceptował go parlament. Ale jak widać, ustawa – nawet uchwalona przez posłów PiS – nie wszystkich obowiązuje. Minister wypłaty Warszawie ostatniej transzy wsparcia odmówił.
Są przecieki, że ministerstwo nie jest pewne, czy pieniądze te wydawane były w sposób niepozostawiający zastrzeżeń. O wiele bardziej prawdopodobne wydaje się jednak inne wytłumaczenie – rząd PiS Warszawy nie lubi, bo samorządem kieruje ekipa z wrogiej Platformy Obywatelskiej.