Nowe prawo jest już po konsultacjach w Radzie Dialogu Społecznego (związki i pracodawcy). W Sejmie żadnych niespodzianek też pewnie nie będzie. Oznacza to, że minimalna stawka za godzinę pracy wejdzie w życie w styczniu 2017 roku.
Na początek ma wynosić 12 złotych brutto. A potem – co roku – podlegać rewaloryzacji. Sensowność tych 12 złotych polega na tym, że dotąd w Polsce panowała niebezpieczna fikcja. Ustawowa płaca minimalna w Polsce rosła w ostatnich latach całkiem szybko. Z 849 złotych w roku 2005 do 1750 dziesięć lat później.
Problem polegał jednak na tym, że dotyczyła ona tylko zatrudnionych na umowę o pracę. A przecież w ostatnich latach klasyczny etat stał się jakby odpowiednikiem yeti. Wszyscy dużo o nim mówili, ale niewielu go tak naprawdę widziało. Wszystko dlatego, że mniej więcej od początku lat dwutysięcznych i pakietu ustaw uelastyczniających polski rynek pracy (czasy ministra pracy i gospodarki Jerzego Hausnera z SLD) rozpleniła się nad Wisłą plaga umów śmieciowych. A więc różnego typu kontraktów cywilnoprawnych (dzieło, zlecenie, samozatrudnienie).
Lepiej sytuowanym pracownikom z wyższej klasy średniej nierzadko dawały one więcej wolności. Ale im niżej na dochodowej drabince, tym wpływ śmieciówek był coraz bardziej niszczący. Bo wśród klas niższych skutkował niestety plagą wymuszonego samozatrudnienia (sprzątaczki i ochroniarze będący „jednoosobowymi korporacjami”) albo pracą na kolejnych dziełach i zleceniach przez osoby de facto wykonujące obowiązki etatowców. I w praktyce totalnym sprekaryzowaniem szerokich mas polskiego społeczeństwa.
Minimalna płaca godzinowa ma tę sytuację znormalizować. Przestrzegania nowego prawa będzie pilnowała Państwowa Inspekcja Pracy wyposażona w nowe kompetencje (kontrole bez zapowiedzi, które wcześniej były problematyczne).