Już w przyszłym roku, zgodnie z deklaracją minister Anny Streżyńskiej, ma pojawić się elektroniczny dowód osobisty. Będzie dostępny jako specjalna aplikacja w smartfonie. To zresztą dopiero początek rewolucji, bo rząd planuje do telefonu przenieść też inne dokumenty, takie jak prawo jazdy czy różne legitymacje, a w przyszłości nawet karty biblioteczne. Taka wizja kusi wygodą, a jednocześnie przeraża – i to z wielu powodów.
Oczywiście posiadanie dowodu osobistego na telefonie znacznie ułatwiłoby życie, bo ten plastikowy można by schować w domu i zabierać tylko na zagraniczne podróże. Jednak co się stanie, gdy smartfon zostanie skradziony? Czy wtedy złodziej będzie miał łatwy dostęp do wszystkich naszych dokumentów? Już teraz, w przypadku zgubienia plastikowego dowodu, musimy natychmiast go unieważnić i drżeć, czy oszuści przypadkiem nie spróbują na jego podstawie zaciągnąć kredytu.
Po utracie smartfona trzeba byłoby unieważniać cały szereg dokumentów. To zresztą tylko jeden z problemów, przed którym stanie rząd, chcący nas przekonać do e-dowodu. Inna wątpliwość to na przykład pytanie, jak zabezpieczyć cyfrowe dane osobowe, aby żaden urzędnik nie zobaczył na naszym smartfonie więcej niż powinien?
Szczególny kłopot w tym, że cyfrową rewolucję chce przeprowadzać ta sama ekipa, która ustawą inwigilacyjną udowodniła, że lubi bardzo dużo wiedzieć o obywatelach. Rzekomo po to, żeby nas chronić. Czy e-dowody i inne dokumenty zapisane w pamięci smartfonów też mają w tym pomóc? Bo jeśli tak, to za wygodę zapłacimy tą resztką prywatności, która nam jeszcze została. Przecież chyba nikt nie wierzy, że rządzący, mając dostęp do naszego telefonu poprzez e-dowód, nie skorzystają z tego w razie potrzeby…
Pozostaje jeszcze problem tych wszystkich, którzy smartfonów nie mają. Nowoczesnych aparatów jest w Polsce niespełna 20 milionów, a to oznacza, że średnio co drugi Polak ma komórkę starszej generacji albo w ogóle jej nie posiada. Czy e-dowody będą oznaczały zmuszenie wszystkich do zakupu smartfona?
A czy ci, którzy tego nie zrobią albo e-dowodu nie zechcą zainstalować, staną się obywatelami drugiej kategorii? Tych pytań naprawdę jest mnóstwo i przydałaby się poważna debata na temat cyfrowej rewolucji, jaką promuje Anna Streżyńska.
Ale przecież PiS, szczycący się szybkością wprowadzanych zmian, debatować za długo nie lubi, bo to tylko rodzi niepotrzebny społeczny ferment.