Pod koniec maja rząd przyjął uchwałę o programie „Budowa drogi wodnej łączącej Zalew Wiślany z Zatoką Gdańską”. Zakłada ona przekopanie w ciągu sześciu lat Mierzei Wiślanej i stworzenie toru wodnego o głębokości 5 m, tak by do Elbląga mogły wpływać statki z pominięciem kontrolowanej przez Rosję Cieśniny Pilawskiej. Statki niewielkie, ale większe od tych, jakie Elbląg – dziś formalnie port rzeczny – kiedykolwiek przyjmował.
Koszt budowy kanału oszacowano na 880 mln zł. To spełnienie obietnicy, którą Jarosław Kaczyński złożył w 2013 r. Prezes PiS, który swój pierwszy mandat do Senatu uzyskał niegdyś z województwa elbląskiego, obiecał zrobić z Elbląga czwarty port RP. Twierdził, że przekop to strategiczny projekt, ważny dla całej Polski, podobny do tego, jakim w II RP była budowa Gdyni. Złożył tę obietnicę z pokładu stateczku białej floty zacumowanego na rzece Elbląg. Na nabrzeżu elbląski „suweren” chłonął każde słowo.
Przekop z tatą Mierzeję
Pomysł wyszedł z kręgów inżynierskich od nieżyjącego już prof. Tadeusza Jednorała. W świadomości elblążan zakorzenił się w latach 90. jako lekarstwo na trudności rozwojowe miasta i na traumę utraty statusu województwa. Uchwycili się go, jak zbawienia, politycy różnych opcji. Może dlatego, że zwalniał z poszukiwania innych dróg rozwoju. Zawładnął społeczną wyobraźnią, stając się nadzieją, ale i przekleństwem tego miasta, które ciągle marzyło o prawdziwym porcie i przekopie. Stał się też dyżurną kiełbasą wyborczą. Internet komentował to lakonicznie: „W każde święta Kevin sam w domu, w każde wybory przekop mierzei”.