Rynek

Ministerstwo finansów krytykuje decyzje rządu. Szałamacha próbuje ratować reputację?

Tomasz Adamowicz / Forum
Paweł Szałamacha powinien liczyć się z dymisją. Jego pozycja słabnie, a w sprawie likwidacji OFE nikt go nawet nie zapytał o zdanie.

Paweł Szałamacha znalazł się gronie trzech ministrów, z których Jarosław Kaczyński nie jest zadowolony. Powinien liczyć się z dymisją, ma w rządzie coraz słabszą pozycję. Nawet w sprawie likwidacji OFE nikt go nie zapytał o zdanie.

Dwaj pozostali to Konstanty Radziwiłł, minister zdrowia, od którego oczekuje się wyraźnej poprawy w publicznej służbie zdrowia, ale nie gwarantuje mu żadnych na to środków, oraz Waszczykowski, minister spraw zagranicznych, który (jak na dyplomatę) zachowuje się wyjątkowo niedyplomatycznie. Szałamacha miał zadanie jeszcze trudniejsze. Polegało ono na znalezieniu pieniędzy na sfinansowanie „dobrej zmiany”. Beata Szydło zapewniała, że to łatwe, wystarczy dobrze rządzić. Temu zadaniu, jak na razie, minister finansów nie jest w stanie podołać.

Efekty dobrego rządzenia ministra finansów miały się pojawić od razu. Lekko licząc, kilkadziesiąt miliardów zł, jakie budżet traci w wyniku afer z podatkiem VAT, miało ponownie znaleźć się w państwowej kasie. Powszechnie wiadomo, że oszuści wyłudzają od państwa podatek, którego nikt wcześniej nie wpłacił, więc poradzenie sobie z brakiem gotówki powinno być proste. Afery są prawdziwe, ale uporanie się z nimi nie takie łatwe, jak się pani premier wydaje. Przekona się o tym, gdy spróbuje z nimi walczyć kolejny minister finansów, mianowany przez nią albo przez jej następcę.

Paweł Szałamacha rozczarował nie tylko w sprawie poprawy ściągalności podatków. Marnie mu szło także z projektem tzw. ustawy o podatku od handlu. W końcu została uchwalona, ale w wersji takiej, jaką bez powodzenia próbowali zrealizować Węgrzy. Pojawiły się opinie, że i w naszym przypadku ustawa zostanie uznana przez Komisję Europejska za niezgodną z prawem unijnym, a pieniądze, na jakie liczył rząd, do państwowej kasy nie wpłyną. Skoro więc minister finansów nie jest w stanie znaleźć kasy na realizację obietnic wyborczych PiS, staje się dla partii i rządu nieprzydatny.

Powodem frustracji samego ministra musi być fakt, że jego rola w tym rządzie jest coraz mniej istotna. Od początku stało się jasne, że nie będzie kreatorem polityki gospodarczej. To zadanie zostało powierzone wicepremierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Tak się też zdarzało w poprzednich rządach, więc słaba pozycja ministra finansów nie zaskoczyła. Ale do tej pory zadaniem nawet najsłabszego ministra finansów, jego programem minimum, była „pozycja księgowego”, czyli strażnika finansów państwa i pilnowanie, by stan państwowej kasy zgadzał się z tym, co zapisano w ustawie budżetowej. Miał też pilnować, by deficyt finansów publicznych nie przekroczył 3 proc. PBK, bo w przeciwnym razie grozi zastosowanie wobec nas przez Brukselę tzw. procedury nadmiernego deficytu, tak jak stało się po kryzysie. W takiej sytuacji trzeba radykalnie ciąć wydatki i o realizacji obietnic PiS należałoby zapomnieć.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że minister Szałamacha zwątpił, że w 2017 r. mu się to uda. Wprawdzie projekt ustawy budżetowej na przyszły rok przewiduje, że dopuszczalny deficyt nie zostanie przekroczony, ale wydaje się to mało prawdopodobne. W powietrzu wisi przecież powrót do poprzedniego wieku emerytalnego i tzw. ustawa dla frankowiczów. To ogromne wydatki, a ciągle nie bardzo wiadomo, z czego sfinansować program 500+.

Jak na razie rząd wydaje państwowe pieniądze z coraz większym rozmachem, nie licząc się z konsekwencjami. Wpływy państwa rosną zbyt wolno, by można było liczne obietnice sfinansować. Jeśli więc wiceminister finansów Leszek Skiba mówi posłom, że rok 2017 to będzie dla finansów państwa trudny rok, to raczej wie, co mówi. Może jego szef próbuje w zawoalowany sposób przekonać nas, że jednak umie liczyć?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną