Zaczęło się od dwóch kredytów na zakup samochodów, jakie Wojciech Sawicki zaciągnął z synem w 2002 r. Gdy zaczął dokładniej analizować ich warunki, zasady spłat, rosło w nim oburzenie na praktyki banków i ich reklamowe strategie. Większość z nas po oddaniu ostatniej raty o całej sprawie pewnie by zapomniała. Co najwyżej braliby ostrożniej następne pożyczki. Sawicki natomiast rozpoczął krucjatę przeciw finansowym naciągaczom i bezczynności państwa.
Społecznikowskie zacięcie miał w sobie chyba od zawsze, ale walka o – jak sam lubi mówić – „normalność w kredytach” stała się jego pasją. Od kilkunastu lat analizuje reklamy banków zachęcające do rzekomo korzystnych kredytów i wytyka im kłamstwa, uproszczenia czy nadużycia. Równolegle prowadzi niekończącą się korespondencję z politykami i urzędnikami na wszystkich możliwych szczeblach, apelując o ograniczanie kosztów pożyczek i walkę z nieuczciwą reklamą.
Punkt honoru
Kiedy stwierdził, że żadna instytucja w Polsce nie stoi na straży interesu kredytobiorców, postanowił – w geście rozpaczy – wziąć na siebie tę funkcję. Od kilku lat tytułuje się pełniącym obowiązki nieformalnego rzecznika praw kredytobiorcy. Podkreśla, że tylko pełni obowiązki i chętnie z nich zrezygnuje, jeśli państwo go odciąży. – Kiedyś nawet przyszła do mojego mieszkania policja. Nie wiem, kto ich nasłał, ale dopytywali, dlaczego używam takiego tytułu. Wszystko spokojnie im wyjaśniłem. Byli grzeczni i chyba ich przekonałem, bo już nie wrócili. Prokuratura nie wszczęła śledztwa przeciwko mnie – śmieje się Sawicki.