Cezary Kowanda: – Wszyscy martwią się starzeniem Europy, a pan pisze książkę pod prowokacyjnym tytułem: „Upadek odwołany. Przeciw demograficznym mitom”. Co pana do tego skłoniło?
Thomas Straubhaar: – Przede wszystkim rozmowy ze studentami na uniwersytecie w Hamburgu, gdzie od lat wykładam. Zauważyłem, że młodzi ludzie są dziś niepewni przyszłości, przerażeni, zdezorientowani. Zewsząd słyszą tylko negatywne informacje. Wtłacza im się do głowy obraz Niemiec, które w przyszłości po prostu wymrą, czyli znikną. Z uwagą czytane są kolejne prognozy demograficzne, zakładające drastyczny spadek liczby ludności. Mało kto zresztą zauważa, że te prognozy bardzo szybko się dezaktualizują.
W swoich analizach zajmuje się pan tylko Niemcami?
O nich rzeczywiście napisałem ostatnią książkę, ale przecież starzenie się społeczeństw to problem ogólnoeuropejski. Może tylko Francja jest nim mniej dotknięta. Także w Polsce rodzi się mało dzieci, a liczba ludności pewnie będzie spadać.
Tymczasem pan – o zgrozo – radzi się tym nie przejmować.
Tak. Musimy zacząć od odrzucenia strachu. Twierdzę, że jeśli w przyszłości będzie nas mniej, nie oznacza to wcale upadku Niemiec czy innych krajów europejskich. Żyjemy cały czas wielkim mitem przeszłości, gdy przekonywano nas, że przetrwają tylko te narody, których obywateli przybywa. To oczywiście pokłosie myślenia wojennego, gdy trzeba było do walki wysyłać zastępy żołnierzy. Kto miał ich więcej, tego szanse na zwycięstwo rosły. Czas uwolnić się wreszcie od takiego myślenia. Tym bardziej że nawet dzisiejsza wojna rządzi się innymi prawami. O zwycięstwie nie decyduje liczba żołnierzy na froncie, tylko technologiczne zaawansowanie.
Ale przecież im mniej ludzi, tym słabsza gospodarka.