Trybunał Konstytucyjny ogłosił wyrok w sprawie tzw. małej ustawy reprywatyzacyjnej uchwalonej jeszcze w wakacje poprzedniego roku przez parlament zdominowany przez koalicję PO-PSL.
Celem ustawy było ograniczenie reprywatyzacji gruntów położonych na terytorium Warszawy. Ich status prawny różni się bowiem znacząco od reszty kraju – grunty odzyskiwać łatwiej, więc większe też pole do nadużyć, wytykanych prezydent Hannie Gronkiewicz-Waltz przez krytyków z Janem Śpiewakiem ze stowarzyszenia „Miasto jest nasze” na czele.
Podstawowym aktem, który reguluje sytuację własnościową stołecznych nieruchomości, jest tzw. dekret Bieruta wydany w 1945 r. przez Krajową Radę Narodową – pozostał on w mocy do dziś. Na mocy dekretu państwo przejęło ok. 90 proc. nieruchomości na terenie przedwojennej Warszawy. Właściciele gruntów mogli jednak wystąpić do władz miasta z wnioskiem o tzw. własność czasową (obecnie użytkowanie wieczyste), jeżeli dawało się to pogodzić z ówczesnymi planami przestrzennymi.
W praktyce władze PRL często ignorowały przepisy dekretu, co po 1989 r. spowodowało, że z jego przepisów zaczęli masowo korzystać spadkobiercy osób, których dekret pozbawiał własności lub – częściej – tzw. skupywacze roszczeń. Zgodnie z obecnym prawem Warszawa ma obowiązek zwrotu nieruchomości następcom prawnym byłego właściciela, jeżeli ten wykaże, że decyzja władz PRL o braku podstaw do przyznania własności czasowej jest sprzeczna z dekretem Bieruta. Wyjątek stanowi sytuacja, gdy nieruchomości objęte wnioskami zostały odkupione przez osoby trzecie – następcy prawni byłych właścicieli nieruchomości nie mogą wtedy „odzyskać” nieruchomości, a jedynie pozwać Warszawę o odszkodowanie.
W praktyce odzyskiwanie roszczeń stało się dochodowym biznesem, często prowadzonym w porozumieniu z działającymi na granicy prawa notariuszami, radcami prawnymi i adwokatami. Popularna jest choćby tzw. metoda na kuratora – zainteresowany „przejęciem” gruntów wnioskuje do sądu o ustanowienie kuratora dla osoby zaginionej podczas wojny i sprzedaje w jej imieniu roszczenia swoim nieformalnym wspólnikom (zaginiona osoba często niewątpliwie nie żyje, ale w niektórych nagłośnionych sprawach sądom zabrakło zdrowego rozsądku i empatii, żeby odmówić ustanowienia kuratora). Perspektywa milionowych zysków stwarza też bodźce korupcyjne. Zarzuty o konflikt interesów nie ominęły urzędników warszawskiego Biura Gospodarki Nieruchomościami – jej długoletni dyrektor Jakub Rudnicki miał skupować roszczenia w imieniu swojej rodziny (odszedł z ratusza w 2013 r.).
Skala problemu reprywatyzacyjnego jest znacząca i to zarówno dla budżetu (Warszawie przy wypłacie odszkodowań pomaga resort skarbu), jak i dla mieszkańców stolicy. W III RP Warszawa wypłaciła już następcom prawnym byłych właścicieli ponad miliard złotych odszkodowań i oddała „w naturze” kilka tysięcy nieruchomości, często przy prestiżowych adresach. Nowi właściciele nie mają z kolei oporów przed bezwzględnym „opróżnianiem” kamienic z lokatorów, którzy przed reprywatyzacją płacili czynsze miastu po regulowanych i zaniżonych stawkach.
W końcu, na fali krytyki i w obawie przed zbliżającymi się wyborami, koalicja PO-PSL postanowiła przynajmniej częściowo ograniczyć reprywatyzację. Najważniejszy przepis ustawy z czerwca 2015 r. daje miastu prawo odmowy przekazania nieruchomości następcom dawnych właścicieli, jeżeli jest ona obecnie wykorzystywana na cele publiczne (szkoły, przedszkola, zajezdnie autobusowe itp.). Pomimo pozytywnych opinii o nowym prawie, które stara się balansować interes publiczny i „sprawiedliwość dziejową”, Bronisław Komorowski skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego, mi.in. pod wpływem nacisku stowarzyszenia „Dekretowiec”, reprezentującego osoby odzyskujące grunty.
Ustawa miała naruszać konstytucyjne prawo własności i dyskryminować osoby, których roszczenia obejmują grunty z budynkami użyteczności publicznej. Obrońcy ustawy mieli jednak także swoje argumenty prawne, na czele z przepisami konstytucji, które nakazują organom publicznym zapewniać obywatelom podstawowe socjalne prawa (m.in. do edukacji).
Najbardziej zaś na uchyleniu ustawy przez Trybunał Konstytucyjny zależało Prawu i Sprawiedliwości. Gdyby tak się stało, partia Jarosława Kaczyńskiego do Hanny Gronkiewicz-Waltz oskarżanej o tolerowanie korupcji w ratuszu oraz Bronisławowi Komorowskiemu, któremu zarzuca sprzyjanie interesom „czyścicieli” kamienic, dodałaby Trybunał – po raz kolejny utwierdzając swój elektorat w przekonaniu, że sędziowie reprezentują interesy oligarchicznych elit „okradających” społeczeństwo.
Fakt, że w sprawie reprywatyzacji mimowolnym sojusznikiem PiS są lewicowe ruchy miejskie, nie ma dla Nowogrodzkiej większego znaczenia – tym lepiej, bo pozwoli to rozwodnić poparcie dla liberalnego kandydata w wyborach na prezydenta Warszawy w 2018 r. Najgorsze jednak, że problemy z dekretem Bieruta rzeczywiście obrazują długoletnią znieczulicę elit III RP na interesy ubogich mieszkańców Warszawy. A działania Komorowskiego oraz niekorzystny dla ustawy wyrok na pewno nie pomogą obrońcom niezależności Trybunału przyciągnąć do swojego obozu warszawiaków nieczytających regularnie liberalnej prasy.