Wydają, bo pożyczają
Rząd przyjął budżet na 2017 rok. Dużo wydają, bo pożyczają
Premier Szydło i minister Szałamacha zapewniają, że nie ma się czym przejmować. Ważne, że deficyt finansów publicznych nie przekroczy 3 proc. PKB. Bruksela więc nie będzie się czepiać.
Podobną filozofię, choć na znacznie mniejszą skalę, wyznawały wszystkie rządy od 1989 r. W każdym kolejnym roku państwo wydawało więcej, niż zarabiało. Jak się te kolejne dziury budżetowe doda do siebie, to wychodzi dług wielkości 975 mld zł. Na głowę, nawet niepracujących staruszków i dzieci, wychodzi 25,5 tys. zł. I coraz szybciej rośnie.
To nie rząd PiS ani żaden z jego następców będą te lawinowo rosnące długi spłacać, ale my. Nasze dzieci i wnuki. Państwo wydaje za dużo, naprawdę nie ma się z czego cieszyć. W 2017 r. stawka podatku VAT miała wrócić do poziomu 22 proc., tak zapisano w stosownej ustawie. Już wiadomo, że nie wróci. Nadal będzie 23 proc.
W dodatku ten dziurawy budżet na 2017 r. jest mocno niepewny. Niebezpiecznie optymistyczny. Zwłaszcza po stronie „ma”, czyli planowanych przychodów państwa. Mniejsze, niż zapisał rząd, mogą się okazać zwłaszcza sumy wynikające z większej ściągalności podatków. Wzrost gospodarczy też może być wolniejszy niż zaplanowane 3,6 proc. Gospodarka już spowalnia, a przedsiębiorcy boją się inwestować. Część przychodów budżetu jest więc na wodzie pisana.
Ale druga strona budżetu, czyli wydatki, jest sztywna jak drut. Pewna. Żeby się paliło i waliło, państwo musi je ponieść. Nie wypłaci 500+? A może emerytur? Raczej trudno to sobie wyobrazić. Zostały przecież zapisane w ustawach. Niewiele potrzeba, a te dwie strony budżetu się rozjadą. Wystarczą jakieś drobne perturbacje na chińskiej giełdzie. Wtedy zwiększonych wydatków nasze państwo nie będzie w stanie sfinansować, choć znów pożyczy prawie 60 mld zł.