Pewnie Państwo już słyszeli, że Polska awansowała w rankingu Banku Światowego z pozycji 25. na 24. I że teraz jesteśmy pod względem atrakcyjności dla zagranicznego kapitału między Malezją a Portugalią. Oczywiście czytaliście też, że Doing Business (tzw. DB) to superważne zestawienie, na podstawie którego tysiące kapitalistów z całego świata podejmuje decyzje, gdzie by tu zainwestować swoje wolne miliony dolarów. A ja chciałem Państwu powiedzieć, że mnie ten ranking nie ekscytuje wcale a wcale. I to z kilku powodów.
Po pierwsze, nie jestem pewien, czy DB faktycznie jest dla kogokolwiek taki miarodajny. W tegorocznym rankingu przed nami są na przykład Macedonia i Gruzja. Daleko poniżej nas plasują się z kolei Francja albo Izrael. Czy to oznacza, że Skopje i Tbilisi to przykłady gospodarek i społeczeństw, z których powinniśmy koniecznie brać przykład? A w Paryżu i Tel Awiwie interesów nie da się robić. Nie sądzę. Bez trudu mogę Państwu udowodnić, że jest dokładnie odwrotnie.
Po drugie, Doing Business nie wziął się znikąd. Wymyślono go w roku 2003 w Banku Światowym. Nie był to jednak dzisiejszy Bank Światowy, który (do spółki z MFW) wypuszcza kolejne raporty, że z tym konsensusem waszyngtońskim to chyba jednak przesadziliśmy. Bo i dług publiczny nie zawsze prowadzi do katastrofy i liberalizacja handlu nie zawsze bywa taka fajna etc. Gdy BŚ wymyślał DB mieliśmy jeszcze czas głębokiej neoliberalnej ortodoksji.
Dość powiedzieć na przykład, że w pierwszych edycjach rankingu mierzono elastyczność rynku pracy, a kraje, gdzie łatwiej było wylać człowieka z pracy, notowane były w DB wyżej niż te, które prawa pracownicze jako tako chroniły.