Łukasz Puchalski to twarz wypożyczalni rowerów w Warszawie. Jak sam przyznaje, nie jest zapalonym rowerzystą, jednak uchodzi za ojca Veturilo, czyli stołecznego roweru miejskiego. System zaczął się kręcić w 2012 r. i szybko zrobił karierę. Wkrótce po jego starcie Puchalski został mianowany warszawskim pełnomocnikiem rowerowym przez prezydent stolicy Hannę Gronkiewicz-Waltz. Niespełna dwa lata później był już wicedyrektorem Zarządu Transportu Miejskiego odpowiedzialnym za inwestycje, a w ubiegłym roku awansował na dyrektora stołecznego Zarządu Dróg Miejskich. Poprzednia szefowa straciła stanowisko, bo torpedowała projekty zgłaszane do budżetu obywatelskiego, które miały pomóc pieszym i rowerzystom.
Tę spektakularną karierę 38-letni Puchalski zawdzięcza opinii urzędnika skutecznego i otwartego na dialog z mieszkańcami. Teraz trafił jednak na jedno z najbardziej niewdzięcznych stanowisk w zakorkowanym mieście. Chociaż rośnie liczba rowerzystów i ścieżek, budowane są kolejne odcinki metra, a na peryferiach przybywa linii autobusowych, wciąż wiele osób nie chce wysiąść ze swoich samochodów. Puchalski planuje więc dla nich dodatkową ofertę, jaka w miastach Europy Zachodniej jest standardem.
To miejska sieć wypożyczalni samochodów, która ma powtórzyć sukces publicznych rowerowni. Jej uruchomienie w ciągu kilku miesięcy planuje zresztą nie tylko Warszawa, gdzie ma się pojawić 300–500 specjalnie oznaczonych pojazdów. O miejskich samochodach myślą też we Wrocławiu, Krakowie czy Poznaniu. Na razie najbardziej zaawansowane są plany wrocławskie, bo tam trwa już przetarg na operatora systemu liczącego około 200 aut. Idea wszędzie jest podobna. Miasto podpisuje umowę z prywatną firmą, która kupuje bądź leasinguje samochody. Można je wypożyczać przez osobną aplikację, tak samo jak miejskie rowery. Najpierw trzeba się tylko zarejestrować w systemie, przesłać skan swojego prawa jazdy i podać numer karty płatniczej albo zasilić swoje konto przelewem.
Na pierwszy rzut oka pomysł wydaje się absurdalny, bo po i tak zakorkowanych miastach miałyby jeździć kolejne samochody. Jednak celem jest zmniejszenie liczby aut. – Chcemy zachęcić część mieszkańców, by zrezygnowała z własnego samochodu. Jeśli będą czasem potrzebować auta, wypożyczą je szybko i łatwo dzięki nowemu systemowi. Po co utrzymywać samochód, płacić za niego coraz droższe ubezpieczenia i szukać miejsca do parkowania, jeśli rzadko się z niego korzysta? – pyta Łukasz Puchalski. Wskazuje, że w Warszawie regularnie używana jest mniej niż połowa zarejestrowanych pojazdów. Reszta stoi, zajmując cenne miejsce. Dotyczy to zwłaszcza mieszkańców centralnych dzielnic, którzy za jedyne 30 zł dostają roczny abonament w strefie płatnego parkowania.
Wypożyczalnie aut: ile to będzie kosztować?
Takie wypożyczalnie samochodów, po angielsku car-sharing, są popularne np. w Berlinie. Tam działa już dziesięć różnych systemów, a operatorzy nie narzekają na brak klientów. – Kilkanaście lat temu Berlin i Warszawa miały podobną liczbę zarejestrowanych samochodów, proporcjonalnie do liczby mieszkańców. Od tego czasu w Berlinie samochodów jeździ znacznie mniej, a u nas mnożą się w szalonym tempie. Teraz Warszawa ma już 640 aut na tysiąc mieszkańców, a Berlin niewiele ponad trzysta – wylicza Puchalski. Uważa, że łatwość wypożyczenia samochodu skłoniła część berlińczyków do rezygnacji z własnego auta.
Tylko ile będzie kosztować taka przyjemność? Na razie nie wiadomo, bo miasta dopiero zaczynają negocjacje z firmami, które miałyby zarządzać wypożyczalniami. Co ciekawe, właścicielami niektórych są wielkie koncerny motoryzacyjne, jak Daimler, Volkswagen czy Fiat. Obecność takich firm to dowód, że car-sharing uważają za biznes przyszłości. Na Zachodzie zazwyczaj najpierw trzeba wykupić abonament kosztujący kilkanaście euro za miesiąc albo kilkadziesiąt za cały rok. Potem płaci się za przejechany kilometr, a czasem także za każdą minutę spędzoną w pojeździe.
Kto nie chce w Polsce czekać na oficjalne, miejskie systemy, ten już może przetestować pierwsze wypożyczalnie, uruchamiane na razie przez mniejsze firmy na własną rękę. Próbują przetrzeć szlaki, korzystając z zachodnich doświadczeń. Np. w Warszawie działa od niedawna 4Mobility. Samochód można wypożyczyć z jednej z kilku baz otwartych w mieście. Do takiej bazy trzeba go też potem zwrócić. W ruchu jest na razie kilkadziesiąt pojazdów. Godzina korzystania z jednego kosztuje 17–21 zł, w zależności od modelu. Do tego dochodzi 60 gr za każdy przejechany kilometr.
Około stu samochodów udostępnia w Krakowie firma Traficar. Tam jest wygodniej, bo auto można odstawić w dowolnym miejscu, byle w granicach Krakowa. Minuta wypożyczenia kosztuje 50 gr, a każdy kilometr to dodatkowo wydatek 80 gr.
Wkrótce przekonamy się, czy takie ceny przyciągną chętnych. System nie może być zbyt drogi, jeśli ma motywować do przesiadki. Ale inaczej niż w przypadku rowerów – miasta nie zamierzają dotować wypożyczalni samochodów. Trudno też założyć, że prywatne firmy zechcą z własnej kieszeni dokładać do interesu. Od tego, czy uda się znaleźć złoty środek, zależy powodzenie polskiego car-sharingu.
– Na początku warto byłoby pomyśleć o zachętach dla mieszkańców. Na przykład osoby rezygnujące z abonamentu parkingowego dostawałyby co roku pulę darmowych kilometrów do wykorzystania. W ten sposób miasto by im dziękowało za to, że zwalniają miejsce do parkowania – podpowiada dr Michał Wolański z Katedry Transportu Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Poza tym kierowców mają kusić też inne zachęty. – Planujemy, że wypożyczone samochody będą mogły jeździć po buspasach, a także w strefie ograniczonego ruchu z wyjątkiem ulic wewnątrz pierwszej obwodnicy – mówi Maciej Grzyb, dyrektor Biura Prasowego Urzędu Miasta Krakowa. Warszawa nie przewiduje wpuszczenia takich pojazdów na Krakowskie Przedmieście czy Nowy Świat, ale dyrektor Puchalski nie wyklucza, że pojawią się na niektórych mniej zatłoczonych buspasach.
Samochody z miejskich wypożyczalni będą zwolnione z opłat za parkowanie, ale na razie nie jest jasne, czy zostaną dla nich zarezerwowane osobne miejsca. W przeciwnym razie wypożyczający będą musieli szukać legalnej możliwości zaparkowania. A z tym może być problem, bo choć za postój w centralnych dzielnicach się płaci, stawki są śmiesznie niskie. Nie da się ich podnieść od kilkunastu lat, gdyż kolejne rządy blokują miastom taką możliwość. Problemy z parkowaniem mogą być największą bolączką systemu wypożyczalni. Tylko czy zarezerwowanie dla takich pojazdów specjalnych miejsc byłoby dobrym rozwiązaniem? Pewnie zaraz zostałyby zastawione przez inne samochody.
Niektóre miasta chcą nowe wypożyczalnie zapełnić pojazdami elektrycznymi. Tak jest np. w Paryżu, gdzie funkcjonuje Autolib’, a Kraków i Wrocław mają zamiar go naśladować. Władze Warszawy są bardziej sceptyczne. Na razie planują – wzorem Mediolanu i miast niemieckich – postawić na niskoemisyjne samochody spalinowe. Oba rozwiązania mają wady i zalety. Wizerunkowo na pewno lepiej sprawdza się wypożyczalnia pojazdów elektrycznych, bo wtedy można ją reklamować jako podwójny przełom – nową, a przy tym ekologiczną możliwość poruszania się po mieście. Tyle tylko, że w polskich warunkach elektryczne pojazdy będą zużywać prąd „brudny”, bo produkowany głównie z węgla. Poza tym samochody spalinowe są wciąż znacznie tańsze niż elektryczne, a do tego nie trzeba budować dla nich sieci miejskich ładowarek. Dzięki temu system może ruszyć szybciej i będzie tańszy w eksploatacji.
Dla wielu miast paryski Autolib’ jest, co prawda, wzorem do naśladowania, ale tam wypożyczalnie w praktyce sprezentował miastu bogaty przemysłowiec Vincent Bolloré. Chciał przy okazji wypromować swoje elektryczne auta. Autolib’ działa już pięć lat i chociaż z prawie 4 tys. pojazdów korzysta ponad 100 tys. osób, które wykupiły roczny abonament, system podobno nadal jest deficytowy.
Kto będzie wypożyczał miejskie auta?
W Paryżu wypożyczalnie aut przyjęły się łatwo. W Polsce – przynajmniej na początku – będzie pewnie pod górkę. Chociażby dlatego, że przez wiele lat taka usługa kojarzyła się z wysokimi cenami i wyszukanymi zabezpieczeniami przed kradzieżą. W efekcie Polacy dużo chętniej wypożyczają samochody podczas zagranicznego urlopu niż w swoim kraju. Miejskie systemy mają teraz sprawić, że i u nas stanie się to łatwe.
Kto zacznie korzystać z wypożyczalni jako pierwszy? – Car-sharing zainteresuje najpierw tych, którzy mają drugi samochód w rodzinie, rzadko używany, trzymany trochę na wszelki wypadek. Łatwiej będzie im się go teraz pozbyć. Poza tym z wypożyczalni skorzystają małe, często jednoosobowe firmy, zlokalizowane w centrach miast – przewiduje Łukasz Puchalski. Doświadczenia Zachodu pokazują, że car-sharing bywa atrakcyjny też dla starszych. – To osoby w wieku 50–70 lat, na co dzień jeżdżące komunikacją miejską. Mimo to czasem potrzebują samochodu, żeby wygodniej zrobić zakupy albo odebrać kogoś od lekarza. Jeśli tylko poradzą sobie z obsługą aplikacji do wypożyczania, też mogą się przekonać do takiego systemu – dodaje Michał Wolański.
Przykład paryski dowodzi jednak, że największymi fanami wypożyczalni są młodsi przedstawiciele klasy średniej, którzy taki samochód traktują jak gadżet. Mogą nim na przykład pojechać na imprezę, a wrócić do domu taksówką czy Uberem, jeśli rząd PiS wzorem węgierskich kolegów go wkrótce nie zakaże. Operator francuskiego Autolib’, który chce stworzyć ogromną sieć wypożyczalni także w Londynie, podpowiada zresztą różne pomysły na wykorzystanie takich pojazdów. Niedawno rzecznik prasowy grupy Bolloré stwierdził, że młodzi ludzie mogą potraktować miejskie auto jako pokój hotelowy i... uprawiać w nim seks. Tylko co na to następny wypożyczający?