Od kiedy w międzynarodowych przewozach drogowych zaczęły dominować ciężarówki z nowych krajów członkowskich UE, mnożą się przeszkody w rozwoju tego sektora usług. W styczniu 2015 r. Niemcy wprowadziły płace minimalne, którymi objęły także zagranicznych przewoźników międzynarodowych, wykonujących transport w ruchu dwustronnym oraz kabotażowym (wewnątrz kraju goszczącego). Śladami Niemiec poszły wkrótce Francja, Austria, Norwegia i Włochy. Do wprowadzenia podobnych regulacji szykuje się Holandia. Krajowe przepisy wymagają nieproporcjonalnie dużej ilości pracy administracyjnej i są szykanowaniem zagranicznych przedsiębiorców. Ostrze nowych regulacji skierowane jest przede wszystkim w polskie firmy. To nie dziwi, bo dzisiaj kontrolują one jedną czwartą europejskiego rynku przewozów międzynarodowych.
Komisja Europejska pracuje nad dyrektywą, która ureguluje kwestię delegowania pracowników w transporcie międzynarodowym. – Choć prace KE toczą się od kilku miesięcy, to nawet Unia Międzynarodowego Transportu IRU nie wie, co przygotowuje KE – podkreśla Jan Buczek, członek władz IRU oraz prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych. Jego zdaniem od pewnego czasu KE próbuje we własnym zakresie, bez konsultacji ze środowiskiem lub państwami członkowskimi, uregulować sprawę delegowania kierowców w przewozach międzynarodowych. – Dochodzą do nas jedynie nieoficjalne wiadomości, które powodują dużo niepewności i obaw – przyznaje prezes ZMPD.
Biurokratyczne obciążenia
Branża transportowa uważa, że najgorszym wyjściem będzie pozostawienie obecnej sytuacji bez zmian, gdy każde państwo na własną rękę wprowadza ograniczenia dla transportu międzynarodowego. Przedstawiciele spedytorów twierdzą, że tworzy się chaos prawny wynikający ze zróżnicowania przepisów w państwach członkowskich.