W dziale warzywnym każdego sklepu samoobsługowego najbardziej pożądanym towarem są zrywki, czyli cieniutkie torby foliowe. Potrzeba ich wiele. Bierzemy jedną cebulę – torebka, na wagę i do koszyka. Dwie marchewki – do kolejnej torebki. Trzy pomidorki, następna. Kapusta kiszona luzem – tu trzeba przynajmniej dwie torebki, na wszelki wypadek, bo któraś może pęknąć. Potem do jeszcze jednej, takiej solidniejszej, i dobrze zawiązać, by nie przeciekało.
Przy kasie leżą kolejne naręcza plastikowych toreb, tych grubszych wielorazowych i cieńszych jednorazówek. Zwykle trzeba za nie zapłacić, ale kosztują grosze, więc nie ma się co zastanawiać. Nawet po niewielkich zakupach w domu piętrzą się stosy toreb i torebek. Lądują najczęściej w kuble. Spełniły zadanie, nic nie kosztowały, więc nic nie są warte. Przy kolejnych zakupach weźmie się nowe. Handlowcy dają je chętnie, bo jedna cienka torebka na rolce kosztuje ich ok. 2 gr, solidniejsza jednorazówka 6–9 gr w zależności od udźwigu. „Aż miło pakować” – jak reklamuje się jeden z dystrybutorów produktów do pakowania. Klient z torbą to klient zadowolony. Wiadomo, że nie wyjdzie ze sklepu z pustymi rękami. A jeśli na torbie będzie reklama sklepu, to korzyść będzie podwójna.
Foliowi zabójcy
Statystyczny Polak w ciągu roku zużywa ok. 450 plastikowych jednorazówek i około 50 plastikowych toreb wielokrotnego użytku. Należymy do europejskich rekordzistów. Nawet Czesi, Rumuni i Bułgarzy używają ich mniej. Tymczasem Unia Europejska stawia sprawę jasno: w 2020 r. zużycie nie może być wyższe niż 90 lekkich toreb rocznie, a w 2025 r. ma dojść do 40. Dla nas to drakońskie żądanie i aż trudno uwierzyć, że statystyczny Duńczyk zużywa rocznie 4 jednorazówki (plus 75 wielokrotnego użycia).