Przez wiele lat Święto Pracy było w Polsce wyśmiewane. Jeszcze za pierwszego rządu PiS (2005–07) prawica przymierzała się do likwidacji tego „komunistycznego reliktu”. Po drugiej zaś stronie modernizatorzy lubili wskazywać na anachronizm proletariackiego 1 Maja w tzw. epoce postprodukcyjnej. Jedni i drudzy przypominali, że dla większości Polaków to przede wszystkim święto grilla, piwa i pieczonej karkówki. A nie żadnej abstrakcyjnej pracy.
Kryje się za tym poważny problem. Polega on na niemal kompletnym wyrugowaniu tematu pracy z polskiej debaty politycznej. Albo przynajmniej na jego banalizacji. Publicyści i politycy (nawet ci od ekonomii) tak bardzo przywykli do powtarzania tez o końcu wielkoprzemysłowego proletariatu albo o ponowoczesnej gospodarce opartej na wiedzy, że dziś trudno im się pogodzić z rzeczywistością. A rzeczywistość początków XXI w. jest taka, że praca powraca. Dziś można nawet powiedzieć, że w zagadnieniu pracy zbiega się większość lęków o przyszłość demokracji, kapitalizmu i zachodniego modelu liberalnego.
Machina kapitalizmu
W zasadzie wszystko to da się pokazać za pomocą ciastka – to ulubiona przez ekonomistów metafora gospodarki. Najpierw wszyscy razem ciastko wypiekają (produkcja towarów i usług), a potem się je dzieli. Swoją dolę dostają więc ci (liczni), którzy do produkcji wnieśli swoją pracę. Oraz ci (mniej liczni), którzy dostarczyli potrzebny (choćby do zakupu technologii) kapitał. Tylko że w ostatnich dekadach z ciasteczkiem jest pewien problem. Z roku na rok pracy wolno odłamać sobie coraz mniejszy kawałek. Coraz więcej zaś dostaje się kapitałowi (akcjonariusze, inwestorzy) albo zostaje w firmach w postaci zakumulowanego zysku (kilka lat temu szef Apple ogłosił, że firma ma 100 mld dol.