Walerij Krawczenko, ekspert z Instytutu Badań Strategicznych w Kijowie, w tej sprawie pozostawia nam jeszcze cień nadziei. – Kto miał pojechać, już pojechał. Nawet gdy musiał kupić wizę – uważa. Z jego analiz wynika, że krótkoterminowy ruch bezwizowy to bonus dla mieszkańców zachodniej części Ukrainy, może także środkowej, po Kijów. Im dalej na wschód, tym mniej ludzi to obchodzi, tam liczba wydanych paszportów biometrycznych (wymaganych w ruchu bezwizowym) jest wciąż minimalna. Krawczenko przytacza przykład własnych rodziców. Mieszkali w Doniecku, nie mieli paszportów biometrycznych. Co nie znaczy, że nie podróżowali: kilkadziesiąt państw już wcześniej otworzyło dla Ukraińców granice.
Ukraińcy zaczęli migrować po Majdanie w związku z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną. To prawdziwa ekspansja potężniejąca z roku na rok. Przede wszystkim do Polski: przed rokiem pracowało u nas ponad 1,26 mln Ukraińców, dziś mówi się oficjalnie, że będzie to ponad 1,3–1,4 mln. Według danych z końca 2016 r. ważne karty pobytu posiada 103 tys. Ukraińców, a te uprawniają do podejmowania innej niż sezonowa pracy. Zezwolenie na pracę wydane przez wojewodów ma 106 tys. obywateli Ukrainy, mogą pracować dłużej niż pół roku.
Również Niemcy i Włochy są lubianymi kierunkami. W Niemczech mieszka 113 tys. Ukraińców, a we Włoszech ponad dwa razy więcej. Potrzeby tamtejszych rynków pracy mogą zachęcać do dalszych wyjazdów. Wprawdzie obecna liberalizacja nie daje prawa legalnej pracy, ale europejskie zarobki są kuszące. Nie jest wykluczone, że wyjeżdżający będą podejmować zatrudnienie na czarno. Szara strefa istnieje wszędzie, nawet w kraju tak uporządkowanym jak Niemcy.
Przeszkodą może być jedynie fakt, że pakiet dokumentów, jaki dotychczas należało przedstawić w konsulacie państwa UE, trzeba mieć nadal przy sobie i przedstawić, na żądanie, na granicy.