Polska Wódka marzy o podboju zagranicznych rynków. Na razie jednak jest uwikłana w trwającą od lat wojnę domową. Frontów tej wojny jest wiele. Jeden z najważniejszych ciągnie się na linii władza–polski przemysł spirytusowy. Mamy tu chwilowe zawieszenie broni. Wicepremier, minister finansów i rozwoju Mateusz Morawiecki pojednawczo deklaruje gotowość współpracy, czego dowodem był jego udział w Kongresie Branży Spirytusowej. Branża go chwali, bo nie mówi o podnoszeniu akcyzy, a wzmożenie służb skarbowych i zmiana systemu kontroli przyniosła zmniejszenie alkoholowej szarej strefy.
Ale to wszystko cisza przed burzą. Sejm ogłosił 2017 rokiem troski o trzeźwość narodu i branża bardzo się boi jakiegoś ciosu; bo do tej pory liże rany po podwyżce akcyzy wprowadzonej w 2014 r. Ostatnio dużo restrykcji w handlu alkoholem wprowadziły państwa bałtyckie. Być może więc wróci pomysł wprowadzenia państwowego monopolu na handel alkoholem? To rozwiązanie bardzo w duchu „dobrej zmiany”, a na dodatek znane z krajów skandynawskich, gdzie alkohol sprzedawany jest przez państwowe, bardzo szczególne placówki handlowe (np. Systembolaget w Szwecji czy Alko w Norwegii), których liczba, rozmieszczenie i godziny otwarcia są ostro limitowane.
– Pomysły na restrykcje w handlu alkoholem były już w Polsce rozważane, ale je zarzucono. I słusznie, bo skandynawski system słabo sprawdza się w praktyce i jest nieskutecznym sposobem walki z ryzykownym piciem – ocenia Leszek Wiwała, prezes Związku Pracodawców Polski Przemysł Spirytusowy.
Pojawiają się też inne pomysły. Od klasycznych (ograniczenie punktów sprzedaży) po nietypowe, jak np. skopiowanie węgierskiego podatku zdrowotnego. Rząd Orbána obłożył nim produkty szkodzące zdrowiu, w tym alkohol, oczywiście dodatkowo, poza akcyzą.