Uber sypie się od wewnątrz
Czy Travis Kalanick przypieczętuje wizerunkową porażkę Ubera?
Choć Travis Kalanick od czerwca nie jest już prezesem Ubera, jeden z głównych akcjonariuszy firmy chce go całkowicie odciąć od wpływu na spółkę i wyrzucić z rady nadzorczej. Inni udziałowcy też naciskali na rezygnację oskarżanego o tolerowanie seksizmu, molestowania seksualnego oraz wyzysku kierowców Kalanicka z prezesury, ale teraz krytykują pozew złożony przez fundusz Benchmark.
W upublicznionej petycji pozostali akcjonariusze tłumaczą, że po prostu boją się o swoje środki. Ponieważ Benchmark i Kalanick razem mają niemal 25 proc. akcji najcenniejszej niepublicznej spółki świata (Uber jest wyceniany na 70 mld dolarów), ich otwarty i ostry konflikt zagraża stabilności firmy, która i tak nigdy w swojej ośmioletniej historii nie odnotowała jeszcze zysku.
Konflikt nie wziął się jednak znikąd. Od co najmniej pół roku nad Kalanickiem zbierały się czarne chmury, a inwestorzy mieli go coraz bardziej dość. Różnica między Benchmark a pozostałymi udziałowcami nie dotyczy istoty tego, że kontrowersyjnego założyciela należy odsunąć w cień, ale sposobu działania.
Jak Travis Kalanick znalazł się w Uberze?
Travis Kalanick zbudował swoją karierę na czymś, co można nazwać market disruption, czyli zaburzeniem rynku. Ale można też nazwać świadomym omijaniem czy nawet łamaniem zabetonowanych zasad w myśl tańszego dostarczania usług, na które jest duży popyt.
Swoją pierwszą firmę, Scour założył w 1998 r. Aby ją prowadzić, zrezygnował ze studiów informatycznych na UCLA i nigdy potem na uniwersytet już nie wrócił. Scour umożliwiał m.in. dzielenie się plikami wideo i audio bezpośrednio między użytkownikami.