Dane te mogły zasmucić wicepremiera Mateusza Morawieckiego, gdyż pokazują, jak daleko jesteśmy od celów zapisanych w Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju.
Od kiedy półtora roku temu zostały przedstawione kierunki polityki gospodarczej w Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR), wskaźniki makroekonomiczne zamiast przybliżać się do wyznaczonych w niej na 2020 r. celów, zaczynają coraz bardziej od nich odbiegać.
Kluczowy zarówno politycznie, jak i ekonomicznie cel zapisany w SOR, czyli osiągnięcie stopy inwestycji na poziomie 25 proc. PKB, jest dalej niż kiedykolwiek w ostatnich latach. Stopa ta liczona narastająco za ostatnie cztery kwartały spadła do 17,7 proc., gdy pod koniec 2015 r. wynosiła 20,1 proc. To rezultat oddziaływania szeregu czynników, od jednorazowych, jak kryzys w branży górniczej, aż po globalne, jak obawy przedsiębiorców o trwałość ożywienia w Europie.
Dlaczego Morawiecki oddala się od założonych celów?
Większość z nich leży poza wpływem rządu, ale dwa – tempo rozdysponowania środków unijnych na finansowanie dużych projektów inwestycyjnych oraz obawy firm przed niestabilną polityką gospodarczą – są bezpośrednio uzależnione od działań wicepremiera Morawieckiego.
Uszczelnienie systemu podatkowego, walka z nieuczciwymi przedsiębiorcami, wprowadzanie podatków sektorowych czy w końcu wybiórcze podejście do wspierania inwestorów zagranicznych zniechęcają firmy do ponoszenia nakładów na środki trwałe. Przedsiębiorcy boją się bowiem, że na skutek zmian w otoczeniu regulacyjnym projekt inwestycyjny, który dzisiaj wydaje się opłacalny, stanie się deficytowy i zamiast pomóc w rozwoju biznesu, będzie tylko kulą u nogi.
Co więcej, również te cele SOR, które wydawały się jeszcze w 2016 r. prawie pewne do osiągnięcia, już teraz tak pewne nie są. Chodzi o trwały rozwój przemysłu i wsparcie polskich firm eksportowych. W II kwartale eksport bardzo mocno spowolnił i rośnie wolniej od importu.
Jeżeli te tendencje będą kontynuowane, to ponownie będziemy mieć w Polsce do czynienia z deficytem w handlu zagranicznym. Taka sytuacja to rezultat w dużej mierze ciągłej stymulacji popytu krajowego przez rząd, co napędza import. Równocześnie eksporterzy radzą sobie gorzej – ich sprzedaż zagraniczna rośnie coraz wolniej, podczas gdy koniunktura u naszego największego partnera handlowego, czyli w strefie euro, jest najlepsza w tej dekadzie.
Z kolei przemysł, chociaż wciąż rośnie w tempie całej gospodarki, to mimo bardzo dobrej koniunktury zaczyna coraz bardziej buksować. We znaki dają się braki inwestycyjne (wykorzystanie mocy wytwórczych w przemyśle jest najwyższe w historii) oraz brak rąk do pracy – wiele firm może się obecnie rozwijać tylko dzięki zapełnianiu wakatów imigrantami ekonomicznymi z Ukrainy i innych krajów.
Polacy nie garną się do pracy
Rząd jednak zamiast aktywizować zawodowo Polaków, prowadzi politykę skutkującą spadkiem ich skłonności do pracy. Od października reforma emerytalna wyłączy z rynku co najmniej kilkadziesiąt tysięcy zatrudnionych, a program 500+ w ciągu ostatniego roku doprowadził do dezaktywizacji około 65 tys. kobiet w wieku 25–49 lat, głównie z wyższym wykształceniem.
Wszystko to wskazuje, że SOR został odłożony ad acta, a zapisane w nim cele raczej nie zostaną osiągnięte. Rząd skupia się bowiem na realizacji celów polityki socjalnej czy zmianach w ładzie legislacyjnym, a nie na wsparciu rozwoju gospodarki. Szkoda, bo osiągnięcie wysokiej stopy inwestycji czy utrzymanie dodatniego bilansu handlowego stanowiłyby mocną stronę polskiej gospodarki na nadchodzącą dekadę, kiedy trapić ją będą spadek populacji, obniżenie napływu środków unijnych czy nieuniknione podwyżki stóp procentowych.