Przez lata szef Ryanaira Michael O’Leary szczycił się, że w jego firmie żadnych związków zawodowych nie ma. Gdy w Lufthansie, Air France czy Alitalii piloci i personel pokładowy walczyli o lepsze pensje albo ochronę przed zwolnieniem, a linie odwoływały tysiące lotów, Ryanair mógł triumfować. Jego klienci bać się musieli co najwyżej strajków kontrolerów ruchu powietrznego. Jednak teraz, po raz pierwszy w historii irlandzkiego molocha, jest inaczej.
Coraz więcej pilotów Ryanaira głośno buntuje się przeciw warunkom pracy i płacy. Chcą nie tylko zarabiać więcej, ale też mieć normalne kontrakty, gwarantujące socjalne bezpieczeństwo zamiast fikcyjnego samozatrudnienia. Decydujący okazał się jesienny kryzys, gdy linia musiała odwołać tysiące lotów z powodu, jak twierdziła, błędów w organizacji grafików załóg.
Chociaż Ryanair nigdy nie przyznał, że brakuje mu pilotów, związki zawodowe w różnych krajach europejskich poczuły krew. Stwierdziły, że to idealny moment, by zmusić irlandzkiego giganta do ustępstw. Bo jeśli nie teraz, to kiedy?
Strajki w liniach lotniczych Ryanair. O co chodzi pilotom?
W coraz ostrzejszym konflikcie nie chodzi wcale tylko o warunki pracy pilotów. Chodzi przede wszystkim o to, czy Ryanair zacznie w ogóle uznawać związki zawodowe za partnera i z nimi rozmawiać. Czy też, jak dotąd, będzie negocjował wyłącznie z przedstawicielami załóg, osobno w każdej swojej bazie. Dla Ryanaira na szali stoi cały model biznesowy, oparty na atrakcyjnych cenach biletów dla klientów, ale też wyjątkowo niskich wydatkach własnych. To nie instytucja charytatywna, lecz bardzo zyskowny biznes. Jeśli Ryanair szczyci się faktem sprzedawania biletów najtaniej w Europie, to stoi za tym drastyczna kontrola kosztów, także tych związanych z pilotami.
Uznanie przez Ryanaira związków zawodowych pociągnęłoby za sobą zapewne wyższe niż dotąd podwyżki płac, a w niektórych krajach, jak Niemcy, przystąpienie linii do układów zbiorowych. To dla Michaela O’Leary’ego czarny scenariusz, którego chce za wszelką cenę uniknąć. Kto w tym starciu wygra, pokażą najbliższe tygodnie. Na razie strajkiem grożą piloci we Włoszech (już w piątek, ostrzegawczo przez cztery godziny), a także w Irlandii i Portugalii 20 grudnia. Daty protestu nie ustalili jeszcze piloci niemieccy, ale i oni są zdeterminowani, by wymóc na pracodawcy ustępstwa. Jednak Ryanair przekonuje, że związkowców się nie boi, bo stanowią oni wciąż niewielki procent pilotów linii.
Ofiarami tego konfliktu mogą być pasażerowie Ryanaira, lecący do domów na święta. Jeśli liczba protestujących okaże się większa, niż zakłada linia, trzeba będzie masowo odwoływać loty. Grudzień to dla związkowców wielu linii lotniczych idealny czas walki o swoje prawa, bo wówczas linie bardzo boją się przedświątecznego chaosu i gotowe są do większych ustępstw. Jednak Michael O’Leary takiej ochoty na pewno nie wykaże. Nie po to przez lata budował reputację bezwzględnego wroga wszelkich związków zawodowych, żeby teraz łatwo z niej zrezygnować.