Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

W jedwabnej sieci

Chińczycy coraz więcej inwestują w Europie

Parada francuskich Chińczyków na Polach Elizejskich w Paryżu z okazji chińskiego Nowego Roku. Parada francuskich Chińczyków na Polach Elizejskich w Paryżu z okazji chińskiego Nowego Roku. John Schults/Reuters / Forum
Komisja Europejska bezradnie patrzy na falę chińskich inwestycji. Nie ma ruchu, bo każdy kraj członkowski prowadzi wobec Pekinu własną politykę. Ten chaos Chińczycy umiejętnie wykorzystują.
Polityka
Rowery Mobike w Shenzhen w prowincji Guangdong. Teraz chińska firma zaczęła podbój europejskiego rynku.Getty Images Rowery Mobike w Shenzhen w prowincji Guangdong. Teraz chińska firma zaczęła podbój europejskiego rynku.

Piłkarskie kluby AC Milan i Inter Mediolan to odwieczni rywale. Jest jednak coś, co je łączy. Zarówno AC, przez lata chluba byłego premiera Włoch Silvio Berlusconiego, jak i Inter mają od niedawna chińskich właścicieli. Do inwestorów z tego kraju należą też m.in. Slavia Praga i Aston Villa. Spore pakiety udziałów Chińczycy wykupili w Atletico Madryt, Olympique Lyon i Manchesterze City, a to wszystko czołówka europejskiej piłki. Sport to i tak jednak najmniej kontrowersyjna dziedzina chińskiej inwestycyjnej ofensywy.

Jeszcze kilka lat temu Europa patrzyła na Chiny najczęściej z nadzieją. Pogrążona w gospodarczym kryzysie widziała w Chińczykach zbawców, którzy przyniosą ze sobą ożywienie. Jednak ostatnio dominuje wrażenie, że Państwo Środka wykupuje w Europie to, co najcenniejsze, przejmuje kontrolę nad strategicznymi gałęziami gospodarki i coraz bardziej Stary Kontynent uzależnia. Zachodnioeuropejscy politycy podnieśli szczególnie głośny alarm po publikacji danych za 2016 r. Na inwestycje w krajach UE Chińczycy wydali ponad 35 mld euro, aż o 80 proc. więcej niż rok wcześniej. Prawie jedna trzecia z tej kwoty trafiła do Niemiec. I to właśnie tam zaczęto najbardziej krytykować Chiny.

Największe obawy Niemców wzbudziło rosnące zainteresowanie Chińczyków firmami specjalizującymi się w zaawansowanych technologiach. Zakup producenta robotów Kuka z Augsburga Niemcy jeszcze przełknęli, ale gdy chiński fundusz inwestycyjny miał ochotę na specjalizujący się w półprzewodnikach Aixtron, którego ważnym klientem jest sektor wojskowy, w Berlinie zapanowała konsternacja. Formalnie transakcję tę zablokowali Amerykanie pod pretekstem zagrożenia dla narodowego bezpieczeństwa. Aixtron bowiem ma oddział w Kalifornii i współpracuje z amerykańskim przemysłem zbrojeniowym. Niemiecki rząd bardzo ucieszył się z takiej decyzji odchodzącego prezydenta Obamy. Jednocześnie sam postanowił działać.

Wiosną 2017 r. Niemcy, Francja i Włochy wystąpiły razem na unijnym forum z propozycją stworzenia odrębnego mechanizmu kontroli zagranicznych inwestycji w państwach unijnych. W praktyce chodziło przede wszystkim o Chińczyków. Na razie wielu sojuszników w tej sprawie nie znaleźli, głównie dlatego, że Chiny zdążyły zbudować w Europie różnorodną, ale wierną sobie koalicję. Najważniejsi sojusznicy Pekinu to kraje południa kontynentu oraz nowe państwa członkowskie, z Węgrami na czele. Te podziały pokazują największą słabość Europy w kontaktach z Chinami – brak wspólnej strategii. Każdy robi, co chce, a Komisja Europejska może się tylko bezradnie przyglądać. Chiny z tego chaosu oczywiście umiejętnie korzystają.

Dezintegracja UE nie jest celem Chin. Do jej istnienia nie przywiązują po prostu wielkiej wagi. Natomiast bardzo zależy im na prowadzeniu z krajami Unii zróżnicowanych, szerokich interesów. Do osiągnięcia tego celu są gotowe wykorzystywać też animozje i różnice stanowisk – mówi Patrycja Pendrakowska, prezes Centrum Studiów Polska–Azja. Od 2012 r. patronują np. działalności grupy konsultacyjnej 16+1, składającej się w większości z krajów Europy Środkowej i Wschodniej – oraz Chin. W tej szesnastce znalazły się niektóre państwa unijne, jak Polska, ale też i te nienależące do UE. Grupa 16+1 spotyka się na regularnych szczytach (ostatni był w Budapeszcie), a Bruksela na jej funkcjonowanie nie ma wpływu.

Niemal jak bogowie

Dla Chin kraje europejskie mają bardzo różne znaczenie i biznesową wagę, w zależności od położenia, wielkości i przede wszystkim poziomu własnego rozwoju. W Niemczech Chińczycy inwestują rzeczywiście głównie w wysokie technologie, w Szwecji wykupili tamtejszy przemysł motoryzacyjny z marką Volvo na czele, w Wielkiej Brytanii ważny jest dla nich sektor energetyczny (zagwarantowali sobie np. udział w budowie nowej elektrowni atomowej) oraz oczywiście rynek nieruchomości w Londynie. Francja czy Włochy są atrakcyjne jako kraje cenione za modę, wzornictwo, styl życia. We Francji Chińczycy zostali udziałowcami słynnego w branży turystycznej Club Med, a we Włoszech licznych luksusowych marek odzieżowych. Natomiast Bałkany i Południe mają wartość przede wszystkim strategiczną, są bramą do Europy.

To właśnie im przypada ważna rola w realizacji globalnej chińskiej strategii, nazywanej Inicjatywą Pasa i Szlaku, a potocznie nowym jedwabnym szlakiem. Na ten program, zaprezentowany w 2013 r. przez przywódcę Chin Xi Jinpinga, władze w Pekinie są skłonne tylko w ciągu dekady wydać ponad 100 mld dol. – Chodzi o tworzenie nowych korytarzy transportowo-logistycznych, zarówno lądowych, jak i morskich, o łączenie regionu Pacyfiku z Europą różnymi drogami – mówi Radosław Pyffel, przedstawiciel Polski w działającym od dwóch lat Azjatyckim Banku Inwestycji Strukturalnych. Ta instytucja, powstała z inicjatywy Chin i traktowana jako przeciwwaga dla wpływów amerykańskich, zrzesza już prawie 60 państw z Azji i Europy. Należą do niej nie tylko kraje prochińskie, ale też coraz bardziej ostatnio sceptyczne Niemcy i Francja.

W poetycko nazwanej Inicjatywie Pasa i Szlaku chodzi o rzeczy przyziemne. Chińskie towary mają trafiać do Europy szybciej, taniej i bezpieczniej. Tu szczególne znaczenie przypadło Grecji, gdzie chińskie Cosco, wykorzystując gospodarczą zapaść Hellady, przejęło kontrolę nad ogromnym terminalem portowym w Pireusie. Chińczycy przekonali rząd w Atenach, żeby ten zneutralizował wojowniczo nastawione związki zawodowe, a w zamian za tę gwarancję spokoju terminal cały czas rozbudowują. W ten sposób Pireus stał się wielką bramą dla chińskich towarów przeznaczonych na europejskie rynki. Potem szlak ma prowadzić przez Macedonię, Serbię i Węgry.

W Serbii Chińczycy są traktowani niemal jak bogowie. Perspektywa serbskiego członkostwa w Unii Europejskiej jest ciągle mglista, za to politycy z Pekinu chętnie odwiedzają Belgrad. Chińczycy kupili już upadającą serbską hutę, pożyczyli też Serbom ponad 5 mld euro na projekty transportowe. Najważniejszym z nich jest remont trasy kolejowej łączącej Belgrad z Budapesztem. To na początek.

O ile w Serbii Chińczycy mogą załatwić niemal wszystko, o tyle na Węgrzech nie idzie im tak gładko. Owszem, Viktor Orbán chwali Chińczyków na każdym kroku, na forum unijnym razem z Grekami blokuje wszelkie próby krytyki Pekinu; gdy jednak chińskie firmy miały dostać bez przetargów kontrakty na remont trasy kolejowej z Budapesztu do serbskiej granicy, finansowanej dzięki chińskiemu kredytowi, Komisja Europejska postanowiła interweniować. Inwestycję wstrzymano, a po kilku miesiącach Węgrzy pozornie ustąpili. Przetargi ogłoszono, ale nikt nie ma wątpliwości, że zamówienia i tak dostaną Chińczycy.

Rzecz jasna unijnym władzom też zależy na szybkich i wydajnych korytarzach transportowych, tyle że niekoniecznie o takim przebiegu. Bruksela wolałaby inwestować w szlak wiodący przez Bułgarię i Rumunię, które już są krajami członkowskimi UE. Kłopot dla Unii jest tylko taki, że zwłaszcza na południu kontynentu kryzys gospodarczy przeorał świadomość społeczeństw. Chińczykom ufa się tam bardziej niż Brukseli, ponoć zbyt szybko i łatwo ulegającej niemieckiej argumentacji.

Niemcy są ciągle postrzegani jako surowy finansowy żandarm, który zmuszał Greków i Portugalczyków do ogromnych wyrzeczeń. Po tej bolesnej kuracji niemieckie sugestie czy zastrzeżenia w kolejnych sprawach nie są więc na południu Europy łatwo i bez dyskusji przyjmowane. Przeciwnie, chętnie przypomina się tam, jak to kazano prywatyzować państwowy majątek, wyprzedawać rodowe srebra. No i kupcami okazali się Chińczycy. To oni wyłożyli pieniądze na port w Pireusie czy na sektor energetyczny w Portugalii. To oni są więc dziś tam hołubieni jako alternatywa dla wymagającej kolejnych wyrzeczeń i budżetowej dyscypliny północnej Europy. W gościnności wobec Chińczyków prym wiodą Portugalczycy, którzy wyspecjalizowali się w tzw. złotych wizach. Można je dostać, kupując nieruchomość w Portugalii już za pół miliona euro (limit spada do 300 tys., jeśli dom wymaga kapitalnego remontu).

Na coraz bogatszej mapie chińskich inwestycji na terenie UE Polska zajmuje ciągle miejsce poślednie. Jednym z powodów jest pewnie pamięć o perypetiach z kontraktem podpisanym przez firmę Covec, która obiecała zbudować przed Euro 2012 dwa odcinki autostrady Łódź–Warszawa. Inwestycja ostatecznie zakończyła się kompromitacją. Z obu placów budowy Covec został wyrzucony z powodu gigantycznych opóźnień. Kontrakty zerwano. Od tego czasu chińskie koncerny nie wygrały już polskich przetargów na nowe drogi czy remonty linii kolejowych. Ale Chiny oczywiście trochę tu inwestują.

Fala chińskich inwestycji

W Gdańsku grupa Chunxing otworzyła prototypownię. W Opolu firma Hongbo buduje fabrykę oświetlenia LED. Według informacji Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu przygotowywanych jest siedem kolejnych chińskich inwestycji w Polsce. Ich skala jest jednak mikra nie tylko w porównaniu z Niemcami, ale nawet z Węgrami, gdzie chcąc zaskarbić sobie wdzięczność tamtejszych polityków, Chińczycy kupowali nawet upadające firmy.

Polsce na pewno nie pomaga też brak jednoznacznej strategii wobec Chin. Niby jesteśmy pozytywnie nastawieni, przyjmujemy i wysyłamy rządowe delegacje, ale z drugiej strony w tych stosunkach nie widać wiele wzajemnego zaufania. Np. władze Łodzi chciały rok temu zachęcić Chińczyków do stworzenia w tym mieście terminalu przeładunkowego, tzw. suchego portu. Inwestycję zablokowało MON (grunt należał do Agencji Mienia Wojskowego). Minister Antoni Macierewicz nie uchodzi, delikatnie mówiąc, za wielkiego przyjaciela Chińczyków.

Co nie zmienia faktu, że kiedy tylko potrzeba w Polsce pieniędzy na inwestycje, za które z różnych powodów nie zapłaci Unia, natychmiast w biznesowych spekulacjach pojawia się Chińczyk. Jeszcze niedawno miał ratować przed upadkiem Lot, co od początku było pomysłem niedorzecznym. Teraz zaś Chińczycy mają podobno zainwestować w nowy port lotniczy między Łodzią a Warszawą, który będzie kosztować minimum 30–40 mld zł. Jeśli chińskie firmy uznają, że taka inwestycja im się opłaci, być może rzeczywiście przedstawią swoją ofertę. Tyle że ona niekoniecznie okaże się dla Polski korzystna.

Unijni politycy, zwłaszcza z najbogatszych krajów, często narzekają na brak symetrii, jeśli chodzi o możliwości wzajemnego inwestowania we wspólnocie i w Chinach. Przed Chińczykami w wielu krajach Unii rozkłada się dzisiaj czerwony dywan, ale europejscy inwestorzy nie są w Chinach mile widziani. Co prawda Chińczycy swój rynek powoli otwierają, ale na własnych warunkach. Kłopot w tym, że trudno dziś się z nimi kłócić, skoro Europa w praktyce straciła swojego jedynego, potężnego sojusznika, czyli Stany Zjednoczone.

To Donaldowi Trumpowi Chińczycy zawdzięczają, że współpraca z nimi jest dla Europy praktycznie nieodzowna. Amerykański prezydent przez swój izolacjonizm po prostu wpycha Stary Kontynent w chińskie objęcia. O tym, żeby Chinom – jak kiedyś – wytykać łamanie praw człowieka, nikt już w Unii poważnie nie myśli. Na tle polityki Trumpa nawet Chiny wydają się obrońcą wolnego handlu i strażnikiem filarów rozwoju światowej gospodarki.

Chińczycy w Europie dużo więc kupują, inwestują, ale też starają się tym nie epatować. Wiedzą, że część ich poczynań wzbudza kontrowersje. To w końcu mistrzowie dyplomacji. Pewnych decyzji i kontraktów nie sposób będzie jednak nie zauważyć. Zwłaszcza kiedy rzecz dzieje się na ulicach.

Wszystko zaczęło się od Pekinu i kilku innych największych miast Państwa Środka. Firmy Mobike i Ofo zasypały tamtejsze metropolie milionami rowerów wypożyczanych przez aplikacje na smartfonach. Teraz zaczęły podbój europejskiego rynku. Chińskie rowery jeżdżą już po ulicach Wiednia i Berlina. W kolejce są Paryż i Warszawa. 2018 będzie rokiem chińskich wypożyczalni rowerowych w Europie. Ogromnych.

Chińczycy nie spodziewają się dotacji od miast, nie czekają też na przetargi, tylko błyskawicznie stawiają na ulicach setki, tysiące rowerów w jaskrawych barwach. Chińskie wypożyczalnie nie mają nawet wyznaczonych stacji dokujących. Po skończonej jeździe rower zostawia się, gdzie popadnie. W chińskich metropoliach doprowadziło to do chaosu i powstania gigantycznych cmentarzysk zniszczonych jednośladów. Pozostaje liczyć, że nie taki będzie krajobraz Europy, gdy fala chińskich inwestycji kompletnie ją zaleje. A że się zbliża, to pewne.

Polityka 1.2018 (3142) z dnia 26.12.2017; Rynek; s. 61
Oryginalny tytuł tekstu: "W jedwabnej sieci"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną