Rafał Woś: – Jaka pogoda w Chicago?
Luigi Zingales: – Akurat jestem w podróży. Ale kiedy wyjeżdżałem, to było zimno. I wiało.
A w którą stronę wiało?
Pan nie pyta tylko o pogodę, prawda?
Pytam o ekonomię. U nas w Polsce Chicago przez lata kojarzyło się z czymś na kształt światowego centrum wolnorynkowego dogmatyzmu: niskie podatki, niskie wydatki, deregulacja. To były idee, za których rozwijanie pana starsi koledzy zgarniali Nobla za Noblem. A potem te zalecenia brali politycy i wprowadzali w życie. U nas w Polsce też.
Dobrze rozumiem, o czym pan mówi. Gdy przyjechałem prawie 30 lat temu do Ameryki, uderzyły mnie dwie rzeczy. Pierwszą był szok, co się tutaj pije. Ludzie wlewali w siebie dziwną czarną ciecz i jeszcze utrzymywali, że to jest kawa. Mało tego. Ona im podobno smakowała!
Dla Włocha musiało to być traumatyczne doświadczenie.
Żeby pan wiedział. W końcu dałem radę. Gorzej było z drugim problemem. To był stosunek amerykańskich ekonomistów do kapitalizmu. Rodzaj niesamowitej naiwności i głęboko zakorzenionego przekonania, że rynek wie lepiej. Połączone z wielką niechęcią do kwestionowania swoich podstawowych założeń.
Pan nie lubi kapitalizmu?
Ja kapitalizm uwielbiam i on mnie fascynuje. Właśnie dlatego nie lubię, gdy ktoś kapitalizm idealizuje. Pochodzę z Włoch, wiedział pan, że Włochy to kraj, który przez lata miał największą partię komunistyczną w Europie Zachodniej?
Tak.
A wiedział pan, że ja od młodych lat byłem zdeklarowanym antykomunistą?
Słyszałem i o tym.
Bałem się politycznego sukcesu komunistów, bo nie pochwalałem ich celów. Ale jednocześnie istnienie tak silnego i cieszącego się tak dużym poparciem społecznym ruchu dawało mi do myślenia.