Niewykluczone, że jej twórcy Ingvarowi Kampradowi (zmarł 27 stycznia br. w wieku 91 lat) też przychodziło to do głowy. Nie był prorokiem we własnym domu, Szwedzi nie życzyli sobie w kraju Ikei, dzisiaj są z niej dumni. Jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych firm na świecie. Firmą globalną.
Kiedy Kamprad odchodził, firma chwaliła się, że 28 mln klientów w jej polskich sklepach w ciągu ostatniego roku zostawiło aż 3,64 mld zł. Dużo, ale pestka przy tym, co IKEA sprzedaje w 29 krajach świata – jej przychody to ponad 34 mld euro. Ale to w tych miliardach euro Polska ma swój wielki udział – jesteśmy drugim, po Chinach, dostawcą produktów Ikei do jej sklepów. Głównie mebli. IKEA jest też w Polsce jednym z największych pracodawców. Tylko w fabrykach zatrudnia już 10 tys. pracowników, a prawie 4 tys. w handlu i dystrybucji. W ostatnich latach grupa dołączyła też do grona deweloperów. W Trójmieście buduje hotele i apartamenty, weszła także w energetykę. Można powiedzieć – potop szwedzki. Ale stosunki Ingvara Kamprada z Polakami od początku były nie tylko handlowe. IKEA zmieniała naszą gospodarkę, ale także gust, a ostatnio próbuje przekonać do czegoś, z czym koncerny globalne, nakręcające spiralę konsumpcjonizmu, raczej się nie kojarzą – byśmy stali się bardziej przyjaźni dla środowiska. Pokazuje, jak dzięki niej możemy być zieloni. Chce się stać firmą przyjazną, nie tylko dla klientów, ale także dla całej planety. A może to tylko PR?
My, na początku, nauczyliśmy Kamprada, że do każdego obiadu trzeba wypić. Po latach zaczął mieć z tym problem, do czego się publicznie przyznawał. Cztery razy w roku fundował sobie po pięć tygodni przymusowej abstynencji, żeby udowodnić, że jednak się nie uzależnił.
Ale od początku. Po raz pierwszy zjawił się w Polsce w 1961 r.