Kłopot z dostosowaniem oferty do wymagań polskich klientów miały już zarówno izraelska Mauro Caffe, jak i szwedzka sieć Wayne’s Coffee. Z kawiarnianego rynku znikali także ci, którzy powinni go dobrze znać – Empik Cafe, a nawet Ruch. Bo choć kawa ma opinię towaru, na którym, obok alkoholu, najłatwiej zarobić, to w praktyce okazuje się, że wielu właścicieli kawiarni dość szybko bankrutuje. A rynek kusi. Polacy wypijają przecież napar z zaledwie 3 kg kawy rocznie (Włosi z 5, Niemcy z 9, a Szwedzi z ponad 10 kg), ale i tak polski biznes kawowy wart jest już prawie 6 mld zł.
Wietnam pali kawę
Pod koniec minionego stulecia światowym rynkiem kawy zatrzęśli Wietnamczycy. Najpierw, po zjednoczeniu, za pieniądze pożyczone z Banku Światowego zaczęli zakładać kawowe plantacje, stopniowo uczyli się nowego fachu, długo nawet zbierali cięgi, aż wreszcie rzucili na giełdę w Londynie sporo dobrej jakości robusty. Liczna konkurencja z Ameryki Południowej początkowo nie bardzo się tym przejęła, ale potem już musiała. Ceny kawy z 1,6 tys. dol. za tonę w styczniu 1999 r. zleciały do 350 dol. we wrześniu. – Wyglądało na to, że światowa konsumpcja kawy gwałtownie wzrośnie – wspomina Marek Tarnowski, były wieloletni prezes Mokate.
Przez chwilę zresztą tak było. Np. w Polsce namiastki kawy, takie jak cappuccino w proszku, w których było mało surowca, ale dużo sproszkowanego oleju kokosowego, zaczęły wypadać z rynku. Polacy, mając wreszcie prawdziwy wybór w znośnej cenie, przestali zadowalać się byle czym. Po kilku latach Wietnam, który jest obecnie drugim po Brazylii producentem kawy, dogadał się z południowoamerykańskimi kartelami kawowymi i ceny wzrosły do poprzedniego poziomu. Ale w Polsce cappuccino w proszku do łask konsumentów już nie wróciło.